Przyjaciółka chciała oddać dziecko do domu dziecka, ale los miał inne plany.

newskey24.com 18 godzin temu

Przyjaciółka chciała oddać dziecko do domu dziecka, ale los zdecydował inaczej.

Kilka lat temu nasza rodzina wreszcie spełniła swoje marzenie — przeprowadziliśmy się do przestronnego trzypokojowego mieszkania. W dwupokojowym było już ciasno z dwoma synami, a sytuacja finansowa męża znacznie się poprawiła. Nowe mieszkanie to nie tylko zmiana przestrzeni, ale i początek nowej przyjaźni: w sąsiednim lokalu mieszkała młoda para z córeczką, i z czasem zaprzyjaźniliśmy się tak bardzo, iż staliśmy się niemal jedną rodziną. Razem świętowaliśmy, wyjeżdżaliśmy za miasto, dzieci radośnie bawiły się razem.

Wszystko zdawało się iść swoim torem, aż pewnego dnia usłyszeliśmy straszną wiadomość: u sąsiada, Darka, wykryto ciężką chorobę. Ja i mąż nie mogliśmy uwierzyć — taki energiczny, pełen życia człowiek, i nagle… Agnieszka, jego żona i moja bliska przyjaciółka, zaczęła gasnąć w oczach — schudła, zamknęła się w sobie. Starałam się ją wspierać, przekonywałam, iż wszystko będzie dobrze, żartowałam, by choć na chwilę wywołać uśmiech. Ale lekarze nie dawali nadziei.

Przez kilka miesięcy pomagaliśmy tej rodzinzie, jak tylko mogliśmy. Wzięliśmy pożyczki, nosiliśmy jedzenie, zabieraliśmy ich córkę, Zosię, na spacery. A potem Darek odszedł. Po prostu go nie było — jakby wyrwano kawał serca. Agnieszka była w otępieniu, pogrążona w żalu, jak cień samej siebie. Przez pierwsze tygodnie po pogrzebie praktycznie nie odstępowałam jej na krok. Ale niedługo zaczęła się oddalać: zamknęła się w sobie, unikała spotkań, tylko mała Zosia czasem wpadała do nas — pobawić się, coś przekąsić, po prostu posiedzieć w cieple i ciszy.

Pewnego ranka Zosia przyszła do mnie w ciszy i poprosiła o jedzenie. Była głodna. Gdy jadła, zaniepokojona, poszłam do Agnieszki. W mieszkaniu czuć było woń alkoholu, a sama Agnieszka spała na podłodze, wśród porozrzucanych rzeczy. W lodówce — ani okruszka. Próbowałam z nią rozmawiać, błagałam — na próżno. Z każdym dniem zapadała się w przepaść, a Zosia po szkole coraz częściej biegła do nas. Gładziłam ją po głowie, obiecywałam, iż nikt jej nie skrzywdzi, i w sercu wiedziałam, iż jest już nasza. Zawsze marzyliśmy z mężem o córce. I oto los postawił na naszej drodze to dziecko.

Pewnego dnia wyszłam na balkon zaczerpnąć powietrza i usłyszałam kłótnię z ulicy. Poznałam głos Agnieszki.

— Zosia, gwałtownie się ubieraj, mówię ci!

— Nie chcę! Chcę do cioci Magdy! Ona na mnie czeka! — szlochała dziewczynka.

Zbiegłam na dół, do klatki schodowej. Agnieszka była ewidentnie pijana i ciągnęła Zosię za rękę.

— Agnieszka, co ty wyprawiasz?! choćby nie możesz sama iść! — krzyknęłam.

— To moje dziecko! Robię, co chcę! — wrzasnęła w odpowiedzi.

— Nie panujesz nad sobą, zostaw ją! Nie pójdzie z tobą!

Nagle Agnieszka, w przypływie gniewu, wyrwała rękę dziewczynki, pchnęła ją w moją stronę i wykrzyczała:

— Zabieraj ją! Rób, co chcesz! I tak już mi niepotrzebna!

Zosia płakała rozpaczliwie. Przytuliłam ją mocno, szepcząc:

— Jestem przy tobie, kochanie. Wszystko będzie dobrze.

Od tego dnia Zosia została z nami. Sąd niedługo pozbawił Agnieszkę praw rodzicielskich. Z mężem złożyliśmy dokumenty do adopcji i po kilku miesiącach oficjalnie zostaliśmy jej rodzicami. Wyprowadziliśmy się do innego miasta. Moi synowie dorosli, założyli rodziny, a Zosia dostała się na uniwersytet, gdzie poznała swojego przyszłego męża. Trzymaliśmy się w kontakcie, pisaliśmy, dzwoniliśmy.

Aż pewnego dnia obudziłam się od słów, których się nie spodziewałam:

— Mamo, wstawaj, przyjechaliśmy!

Usiadłam na łóżku, nie wierząc własnym oczom: w drzwiach stała Zosia, promienna, z mężem i walizkami.

— Przyjechaliście na tydzień? — zapytałam ze łzami.

— Nie. Na zawsze. Chcemy tu żyć, w moim rodzinnym mieście. Szukamy domu.

— Więc zostańcie ze mną! Mamy miejsce! — uściskałam ją i nagle zauważyłam, jak delikatnie gładzi brzuszek. — Jesteś w ciąży?

— Tak, już czwarty miesiąc, mamo…

Łzy same napłynęły do oczu. Nasz dom wypełnił się nowym blaskiem, nowym życiem. Urodził się chłopczyk, i znów zostałam babcią. Synowie przyjeżdżali w gości, dom ożył, rozbrzmiewał dziecięcym śmiechem. A ja patrzyłam na swoją rodzinę — na córkę, na wnuka — i wiedziałam: kiedyś los podjął decyzję za nas wszystkich. I była to dobra decyzja.

Idź do oryginalnego materiału