Przyjaciółka planowała oddać dziecko do sierocińca, ale los miał inne plany

polregion.pl 19 godzin temu

Przyjaciółka chciała oddać dziecko do domu dziecka, ale los zdecydował inaczej

Kilka lat temu nasza rodzina wreszcie spełniła swoje wielkie marzenie — przeprowadziliśmy się do przestronnego mieszkania z trzema pokojami. W dwupokojowym było już trochę ciasno z dwoma synami, a sytuacja finansowa mojego męża znacznie się poprawiła. Nowe mieszkanie to nie tylko zmiana przestrzeni, ale też początek nowej przyjaźni: w sąsiedztwie mieszkała młoda para z córeczką, i z czasem tak się zżyliśmy, iż staliśmy się niemal jedną rodziną. Razem świętowaliśmy, wyjeżdżaliśmy za miasto, a dzieci radośnie się bawiły.

Wszystko zdawało się toczyć zwykłym rytmem, aż pewnego dnia usłyszeliśmy straszną wiadomość: u naszego sąsiada, Leszka, wykryto ciężką chorobę. Ja i mój mąż nie mogliśmy uwierzyć — taki pełen energii, uśmiechnięty facet, i nagle… Lena, jego żona i moja bliska przyjaciółka, zaczęła gasnąć w oczach — schudła, zamknęła się w sobie. Starałam się ją wspierać, jak tylko potrafiłam, zapewniałam, iż wszystko będzie dobrze, żartowałam, by choć na chwilę wywołać uśmiech. Ale lekarze nie dawali żadnych szans.

Przez kilka miesięcy staraliśmy się pomóc tej rodzinie, jak tylko mogliśmy. Wzięliśmy kredyt, nosiliśmy jedzenie, zabieraliśmy ich córeczkę, Anię, na spacery. A potem Leszek odszedł. Po prostu przestał być — jakby ktoś wyrwał kawałek serca. Lena była jak cień, pogrążona w żalu. Praktycznie nie odstępowałam jej na krok przez pierwsze tygodnie po pogrzebie. Ale niedługo zaczęła się oddalać: zamykała się w sobie, unikała spotkań, tylko mała Ania czasem wpadała do nas — pobawić się, coś zjeść, po prostu posiedzieć w ciszy i cieple.

Pewnego ranka Ania przyszła do mnie i cicho poprosiła o jedzenie. Była głodna. Gdy jadła, zaniepokojona, poszłam do Leny. W mieszkaniu czuć było alkohol, a ona sama spała na podłodze, wśród rozrzuconych rzeczy. W lodówce — pustka. Próbowałam z nią rozmawiać, błagać — ale na próżno. Coraz bardziej pogrążała się w otchłani, a Ania po szkole coraz częściej wpadała do nas. Głaskałam ją po głowie, obiecywałam, iż nikt jej nie skrzywdzi, i w sercu czułam, iż już jest nasza. Z mężem zawsze marzyliśmy o córce. I oto los przyprowadził nam tę dziewczynkę.

Pewnego dnia wyszłam na balkon zaczerpnąć powietrza i nagle usłyszałam kłótnię z ulicy. Poznałam głos Leny.

— Ania, gwałtownie się ubieraj, mówiłam!

— Nie chcę! Chcę do cioci Asi! Ona na mnie czeka! — łkała dziewczynka.

Pobiegłam na dół, do klatki. Lena była ewidentnie pijana i ciągnęła Anię za rękę.

— Lena, co ty robisz?! choćby iść nie możesz! — krzyknęłam.

— To moje dziecko! Robię, co chcę! — wrzasnęła w odpowiedzi.

— Nie jesteś teraz sobą, zostaw ją! Nie pójdzie z tobą nigdzie!

I nagle Lena, w furii, wyrwała rękę Ani, pchnęła ją w moją stronę i krzyknęła:

— Zabieraj ją! Rób z nią, co chcesz! I tak już mi nie potrzebna!

Ania szlochała. Przytuliłam ją mocno i szeptałam:

— Jestem przy tobie, kochanie, wszystko będzie dobrze.

Od tego dnia Ania zamieszkała z nami. Sąd niedługo pozbawił Lenę praw rodzicielskich. Z mężem złożyliśmy papiery na adopcję i po kilku miesiącach oficjalnie zostaliśmy rodzicami Ani. Przeprowadziliśmy się do innego miasta. Moi synowie dorastali, założyli rodziny, a Ania poszła na studia, gdzie poznała swojego przyszłego męża. Trzymaliśmy kontakt, pisaliśmy, dzwoniliśmy.

Aż pewnego dnia obudziły mnie słowa, których się nie spodziewałam:

— Mamo, wstawaj, przyjechaliśmy!

Usiadłam na łóżku i nie wierzyłam własnym oczom: Ania stała w drzwiach, promienna, z mężem i walizkami.

— Na tydzień przyjechaliście? — zapytałam ze łzami.

— Nie. Na zawsze. Postanowiliśmy tu zamieszkać, w moim rodzinnym mieście. Chcemy kupić dom.

— To zostańcie u mnie! Miejsce jest! — przytuliłam ją i nagle zauważyłam, jak delikatnie gładzi swój brzuszek. — A ty jesteś w ciąży?

— Tak, już czwarty miesiąc, mamo…

Łzy same popłynęły. Nasz dom wypełnił się nowym światłem, nowym życiem. Urodził się maluch, a ja znów zostałam babcią. Synowie przyjeżdżali w odwiedziny, dom ożył, rozbrzmiewał dziecięcy śmiech. A ja patrzyłam na swoją rodzinę — na córkę, na wnuka — i wiedziałam: kiedyś los podjął decyzję za nas wszystkich. I była to dobra decyzja.

Idź do oryginalnego materiału