Jestem taką emigrantką zarobkową, która niczego nie zarobiła dla siebie – tak już wyszło. I nie dlatego, iż byłam leniwa czy nie chciałam pracować, ale dlatego, iż miałam takiego syna, który wyciągał ode mnie wszystkie pieniądze.
Stanisława urodziłam w wieku 30 lat. Był długo wyczekiwanym dzieckiem, dlatego z mężem rozpieszczaliśmy go nadmierną opieką. Zrozumieliśmy to dopiero znacznie później.
Nie chciał się uczyć, został wyrzucony z uczelni na trzecim roku. Nie zdążyłam choćby się zmartwić, kiedy Stanisław oznajmił, iż jego dziewczyna spodziewa się dziecka, więc będą się pobierać.
Nie wiedziałam, co powiedzieć, ale mąż mnie uspokajał, iż to może nie najgorsze rozwiązanie – niech się żeni, może rodzina i odpowiedzialność go zmienią.
Martwiłam się bardzo, bo nie rozumiałam, jak on, mając 20 lat i taki charakter, może zostać głową rodziny. Ale kiedy po raz pierwszy zobaczyłam Annę, jego narzeczoną, odetchnęłam z ulgą. Dziewczyna od razu przypadła mi do gustu – poczułam, iż będzie dobrą żoną.
Nie mogłam tylko zrozumieć, dlaczego taka dziewczyna wybrała mojego Stanisława, ale nie zamartwiałam się tym zbytnio. Cieszyłam się, iż będę miała tak dobrą synową, i miałam nadzieję, iż pod jej wpływem syn zmieni się na lepsze.
Młodzi zamieszkali u nas. Urodził się wnuk, nazwali go Michałem. Syn jakby się opamiętał, sumiennie wypełniał rolę ojca, znalazł pracę. Później na świat przyszedł drugi wnuk, Andrzej. Dzieci były moją największą euforią w życiu.
Synowa też mnie cieszyła, ale syn ciągle szukał przygód. Stanisław wracał późno z pracy, często po alkoholu, a na nasze z Anną uwagi reagował bardzo ostro – nie można mu było nic powiedzieć.
Synowa wszystko znosiła, ale punktem zwrotnym było to, iż Stanisław ją zdradził, a ona się o tym dowiedziała. Anna nie mogła tego wybaczyć, więc zabrała dzieci i wróciła do swojej mamy. A mój syn, zamiast ją przeprosić i naprawić sytuację, jeszcze bardziej popadł w nałóg.
Stanisław z każdym rokiem staczał się coraz bardziej. Stracił pracę, a ja musiałam więcej pracować, żeby nas wszystkich utrzymać. Mimo to zawsze interesowałam się wnukami – przekazywałam im produkty, pieniądze, ubrania.
Kilka lat później Anna wyszła za mąż i przeprowadziła się z dziećmi do innego miasta. Od tego czasu rzadziej widywałam wnuki, ale przy każdej okazji wysyłałam im paczki pocztą.
Kiedy dowiedziałam się, iż syn ma duże długi, zdecydowałam się wyjechać do Szwecji na zarobek. Długi spłaciłam w kilka miesięcy, ale na tym się nie skończyło – pojawiały się kolejne, a wszystkie zarobione pieniądze jakby wsiąkały w wodę.
Koleżanki radziły, żebym przestała pomagać synowi, twierdząc, iż tacy ludzie się nie zmieniają. Ale ja, jako matka, nie mogłam go zostawić. Miały rację – syna nie zmieniłam, pieniędzy nie zarobiłam, a po co tak ciężko pracowałam, do dziś nie wiem.
Teraz mam 67 lat. Wróciłam do domu, bo zdrowie zaczęło szwankować. Na leczenie nie miałam pieniędzy, więc musiałam sprzedać swój dom.
Kilka miesięcy temu Stanisław zmarł, co najbardziej mnie dobiło. Myślałam, iż sprzedam dom, część pieniędzy wydam na leczenie, a resztę przeznaczę na kupno małego mieszkania. Jednak moje plany nie doszły do skutku.
Z pieniędzy za dom nie zostało mi tyle, ile chciałam, wszystko wydałam na leczenie. Na mieszkanie już nie wystarczyło. Byłam w rozpaczy, nie wiedziałam, co robić.
Kiedy już straciłam nadzieję, zadzwoniła do mnie była synowa. Zapytała, jak się czuję. Opowiedziałam jej szczerze o wszystkim, a ona zaproponowała spotkanie. Poprosiła, żebym przyjechała do nich, bo niedawno urodziła dziecko i nie może się ruszyć. Opłaciła mi choćby bilety.
Kiedy przyjechałam do byłej synowej, oniemiałam z zachwytu – tak pięknie urządziła z mężem swój dom. To przestronny dom na wsi. Anna zaproponowała, żebym z nimi zamieszkała.
Nie chciałam się zgodzić, było mi niezręcznie, ale w głębi duszy wiedziałam, iż to moja szansa.
Kiedy przyszedł Piotr, obecny mąż Ani, z szacunkiem ze mną rozmawiał. Powiedział, iż nigdy nie widział takiej teściowej, która tak pomagałaby byłej synowej i jej dzieciom.
– Pomagałam swoim wnukom – wyjaśniłam.
I tak rzeczywiście było. Podczas pracy za granicą regularnie wysyłałam Ani 400-500 euro miesięcznie na dzieci. Anna część wydawała na dzieci, a część przeznaczyła na budowę domu, w którym teraz mieszkają.
– Na jeden pokój zarobiłaś na pewno – zaśmiała się Anna. – No i naszym dzieciom, i dwom starszym, i temu maluchowi, babcia jest potrzebna. Proszę, zgódź się, nie zastanawiaj się choćby – powiedziała.
I tak zamieszkałam u mojej byłej synowej. Kiedy o tym mówię, nikt nie wierzy, iż to możliwe. Ale ja jestem szczęśliwa, bo mam teraz wspaniałą, dużą rodzinę.