"Przyszłam po syna do świetlicy i nie wierzyłam własnym oczom. W kącie płakało dziecko"

mamadu.pl 2 tygodni temu
Niektóre dzieci dzień w dzień przesiadują w szkolnej świetlicy, gdzie po lekcjach czekają na rodziców. Teoretycznie powinny móc tam odpocząć, odrobić zadania domowe czy pobawić się w "zorganizowany" sposób. Niestety, rzeczywistość często wygląda inaczej, o czym przekonała się nasza czytelniczka.


"Do tej pory myślałam, iż świetlica to bezpieczne miejsce, w którym dzieci mają zapewnioną opiekę. Niestety to, co zobaczyłam ostatnio, sprawiło, iż przestałam mieć jakiekolwiek złudzenia" – czytam na początku listu i zastanawiam się, co takiego się wydarzyło.

Jarmark? Cyrk? Targowisko?


"Pewnego dnia przyszłam odebrać syna nieco wcześniej niż zwykle. Gdy otworzyłam drzwi do świetlicy, w pierwszej chwili pomyślałam, iż trafiłam do jakiegoś źle zorganizowanego placu zabaw. W sali panował totalny chaos – dzieci biegały bez żadnej kontroli, hałas był ogłuszający, a nauczyciele, zamiast zajmować się podopiecznymi, zdawali się całkowicie ignorować to, co się działo wokół.

Niektórzy uczniowie siedzieli na podłodze, bo przy stolikach brakowało miejsc. Inni zajmowali się sobą, jakby już dawno nauczyli się, iż w świetlicy nikt ich nie przypilnuje.

Najbardziej jednak uderzył mnie widok dziecka siedzącego samotnie w kącie i głośno płaczącego. Nie wiem, co się stało – czy ktoś mu dokuczył, czy może po prostu czuło się zagubione w tym całym bałaganie – ale pewne jest jedno: nikt się nim nie zainteresował. Przechodziły obok niego inne dzieci, a nauczycielki choćby na nie nie spojrzały.

Kiedy zaczęłam się rozglądać, zobaczyłam, iż część uczniów siedzi w skupieniu, ale nie dlatego, iż byli zajęci jakąś kreatywną zabawą czy odrabianiem lekcji. Patrzyli w ekrany telefonów! Tak właśnie wygląda dzisiejsza 'opieka' w świetlicy – zamiast organizowania zajęć, rozmów z dziećmi czy pomocy w nauce, łatwiej jest siedzieć i udawać, iż się niczego nie widzi.

Czy tak to powinno wyglądać? Świetlica to nie przechowalnia, do której można wrzucić dzieci i liczyć, iż 'jakoś się same zajmą'. To miejsce, gdzie powinny być bezpieczne, mieć możliwość odpoczynku, ale też rozwijać się, a nie tylko siedzieć w hałasie albo gapić się w ekran. Rozumiem, iż nauczyciele mają ograniczone możliwości i duże grupy podopiecznych, ale czy naprawdę opieka nad dziećmi sprowadza się teraz do patrzenia się w sufit?

Nie jestem jedyną mamą, która zauważyła ten problem. Wielu rodziców mówiło mi, iż ich dzieci wracają do domu rozdrażnione, zmęczone hałasem i nie mają ochoty chodzić do świetlicy. Nie dlatego, iż się nudzą – bo nudzić się w tym rozgardiaszu pewnie choćby nie da – ale dlatego, iż po prostu nie czują się tam dobrze.

Nie wiem, co musi się stać, żeby ktoś w końcu zainteresował się tym, jak wygląda opieka w świetlicach. Może gdyby zamiast biernej obecności, nauczyciele zaczęli faktycznie angażować się w organizację czasu dla dzieci, coś by się zmieniło?".

Po przeczytaniu listu doszłam do wniosku, iż mamy szczęście. Bo opieka w świetlicy mojego syna jest na naprawdę fajnym poziomie. Panie pomagają uczniom w odrabianiu lekcji, organizują zabawy i konkursy (i to choćby z nagrodami!).

Idź do oryginalnego materiału