Dwoje dzieci, a różne podejście
"Jestem mamą dwójki dzieci, które chodzą do przedszkola: córka ma 3 lata, a syn 6. Zapisaliśmy z mężem dzieci do tej samej publicznej palcówki, bo takie rozwiązanie jest wygodne, a skoro byliśmy zadowoleni z tej współpracy przy pierwszym dziecku, to postanowiliśmy nic nie zmieniać" – zaczyna swój list Kamila, mama dwójki dzieci w wieku przedszkolnym.
"Teraz kiedy Zosia jest już przedszkolakiem prawie 3 miesiące, chciałabym się podzielić z innymi rodzicami pewnymi obserwacjami. Nie dotyczą one choćby tego, iż każde dziecko jest zupełnie różne i może być przeciwieństwem swojego rodzeństwa, a przez to mieć zupełnie inne doświadczenia z placówką edukacyjną. Opowiem państwu o tym, jak dwoje dzieci tych samych rodziców, które chodzą do tego samego przedszkola, może być zupełnie inaczej w nim traktowane".
Zupełnie inne grupy
Kobieta opowiada o tym, jak wygląda organizacja w przedszkolu jej dzieci: "Oczywiście nie mówię tu o własnym podejściu – staramy się z mężem traktować dzieci sprawiedliwie, każdemu maluchowi ustalać takie same zasady i granice, których w domu należy przestrzegać. Syn chodzi do grupy, w której jest teoretycznie 25 dzieci, ale w praktyce zwykle jest ich około 15-20 w ciągu dnia. Wiadomo, dzieci w przedszkolu często chorują.
Zauważyłam też, iż już od czasu bycia 3-latkiem, w jego grupie dzieci są w przedszkolu krótko. Kiedy zaprowadzałam go na 8:00 do sali, zwykle były tam dopiero 2-3 maluchy, a po południu, gdy syna o 15:30 odbierał mąż, zdarzało się, ze Jasiek był w sali sam z panią. Od wielkiego dzwonu był z nim jeden kolega czy koleżanka. zwykle jednak przez te ponad 3 lata jego chodzenia do przedszkola większość rodziców zostawia dzieci na dosłownie kilka godzin w ciągu dnia.
Kiedyś wychowawczyni powiedziała, iż od 9:00 do 14:00 jest ich dość dużo, ale później to już można liczyć przedszkolaki na palcach jednej dłoni. Byłam tym zaskoczona. Zawsze mam wyrzuty sumienia, iż zostawiam w przedszkolu dzieci na tak wiele godzin. Nie mamy jednak wyjścia – oboje z mężem pracujemy, nie mamy pomocy dziadków. Moi rodzice przez cały czas są czynni zawodowo, a teściowie mieszkają kilkaset kilometrów od naszego domu. Musimy więc z mężem tak pracować, żeby na zmianę zaprowadzać i odbierać dzieci".
"Nie chcę krzywdzić dziecka"
"W praktyce i tak wydaje mi się, iż dzieci są w placówce taką liczbę godzin, która nie jest dla nich krzywdząca. Kiedy jednak odbieramy syna, który często przychodzi pierwszy i wychodzi ostatni, można nabawić się wyrzutów sumienia. W tym roku mam porównanie, bo córka zostaje w takich samych godzinach. Kiedy zaprowadzam ją jednak rano, a po południu odbiera mąż, zwykle w jej grupie jest sporo innych dzieci.
Nawet teraz, kiedy jako 3-latki ciągle chorują i wielu maluchów prawdopodobnie nie ma. Córka dzięki temu gwałtownie zaadaptowała się i weszła w przedszkolną rutynę i absolutnie nie czuje się źle w przedszkolu. Syn jest wrażliwszy, widzę po nim, iż czasami mu przykro, gdy zostaje prawie ostatni. Nie wiem, jak to zmienić i czy jest sens. Denerwuję się tylko na innych rodziców dzieci z jego grupy. Czy ci ludzie wcale nie pracują? Kto ma możliwość zaprowadzania dzieci tylko na 4 godziny do przedszkola? Wszyscy mają babcie i dziadków do pomocy?
Sama już nie wiem. Mam tylko poczucie, iż w ten sposób wychowamy całe pokolenie życiowych ciamajd, które są zagłaskane. Sama nie wiem, może jest we mnie żal o to, iż ja sobie nie mogę na to pozwolić. A może faktycznie inni przesadzają, bo w grupie córki jakoś nie ma tego problemu" – kończy swój list mama dwójki dzieci.