"Jestem mamą zerówkowicza. Mój synek w tym roku zaczął naukę w szkole i nie wierzę w to, co się tu dzieje. Raz po raz widzę, jak zetki psują to, co ja oraz podobnie myślący rodzice i nauczyciele staramy się budować u dzieci: poczucie obowiązku.
Lekcja cwaniactwa
Przykład? Urlopy i wyjazdy w ciągu roku szkolnego. Dla mnie to dość logiczne, iż jest czas pracy i czas nauki, a pora na wypoczynek jest podczas wakacji, ferii, ewentualnie długich weekendów. Tego uczę moje dzieci: iż obowiązki są priorytetem, iż edukacja ma swój rytm i iż czasem trzeba zaczekać na nagrodę w postaci wyjazdu.
Tymczasem rodzice z pokolenia Z mają na to swoje lekkomyślne pomysły na życie. Zabierają dzieci na wakacje w środku roku, kiedy tylko poczują taką ochotę, nie przejmują się przerwami w zajęciach ani tym, iż dziecko coś straci.
Często słyszę argumenty w stylu: 'A po co mam czekać na wakacje, skoro teraz jest taniej?' albo 'Moje dziecko nie będzie niewolnikiem szkolnego kalendarza!' – i to właśnie mnie martwi. Jak można uczyć dziecko, iż można wymigać się od obowiązków, kiedy tylko się chce?
Jest odpowiedni czas na wszystko
Takie zachowanie pokazuje dzieciom, iż nie muszą się przejmować zobowiązaniami, jeżeli mają ochotę na coś innego. Przecież to już na starcie wpaja, iż własna przyjemność jest ważniejsza niż wywiązywanie się z zadań. Zdaję sobie sprawę, iż każdy chce czasem odpocząć, ale co innego, kiedy dziecko uczy się, iż wszystko ma swój czas.
Nie wierzyłam, iż to kwestia wieku, ale jednak teraz dostrzegam to wyraźnie. Wielu moich znajomych – milenialsów – jest podobnego zdania. Jest czas na pracę i czas na zabawę. Czy nie jest to właśnie lepszy przykład dla dzieci?
Być może jestem staroświecka, ale uważam, iż to nasz obowiązek jako rodziców – nauczyć dzieci, jakie są priorytety".