Koniec roku czy festiwal kiczu?
"Dawniej zakończenie roku szkolnego było krótkie, rzeczowe i symboliczne – wręczenie świadectw, kilka słów od dyrekcji, jakiś występ uczniów. Dziś to często kilkugodzinny maraton przemówień, tańców, wierszyków i przedstawień, które bardziej
przypominają cyrk niż godne pożegnanie szkolnego roku. Dzieci przebierane są w dziwaczne kostiumy, wygłaszają teksty, których choćby nie rozumieją, a nauczyciele i rodzice siedzą na plastikowych krzesełkach i udają zachwyt.
Kiedy moja córka powiedziała mi: 'Mamo, to jest błazenada, ja nie chcę znowu tańczyć dla ludzi, których choćby nie znam', zrozumiałam, iż ma rację. Nie chodzi o lenistwo czy brak szacunku – ona po prostu czuje się w tym źle. Nie chce być oceniana za
to, jak zatańczy albo zaśpiewa. I wiecie co? Ja to szanuję.
Presja, której nikt nie potrzebuje
Zamiast euforii ze zbliżających się wakacji – stres, bo trzeba przygotować występ. Stroje, próby, oprawa artystyczna. Rodzice przynoszą dekoracje, dzieci uczą się układów tanecznych, a szkoła robi z tego wielkie show. Dla kogo? Dla aparatu? Dla Instagrama? Nie każdy ma ochotę występować. Nie każde dziecko to lubi – i to jest w porządku.
Chcę celebrować wysiłek mojego dziecka. To, iż wstawało codziennie rano, odrabiało lekcje, pisało klasówki. Chcę pogratulować mu pracy, a nie zmuszać do śpiewania piosenki z playbacku. Chcę iść z nim na lody, a nie siedzieć w dusznej sali gimnastycznej, gdzie pół klasy płacze z nerwów, a druga połowa udaje, iż dobrze się bawi.
Nie idziemy – nie dlatego, iż nie szanujemy szkoły. Wprost przeciwnie. Szanujemy ją na tyle, by mówić głośno, co nam nie odpowiada. Warto uczyć dzieci autentyczności i tego, iż nie trzeba udawać radości, kiedy jej nie ma. Chcemy zakończenia roku, które naprawdę zamyka istotny etap – spokojnie, z szacunkiem, z refleksją".
(Imiona bohaterów zostały zmienione).