Szara rzeczywistość
– Dzieci w świetlicy marudzą, nudzą się, rozmawiają, próbują odrobić lekcje (czasami w hałasie). Czekają na rodziców, dopytują, która godzina. Wyobraź sobie, iż ostatnio kilka minut po godzinie 15, mamę jednego z chłopców zauważyłam przez okno.
Spacerowała sobie powoli z psem. Bez pośpiechu. Z telefonem. Sama. Dziecko zostawiła u nas jeszcze na dwie godziny, bo syna odebrała sekundę przez 17, tuż przed zamknięciem świetlicy.
I to nie jest wyjątek. To codzienność. Dziecko kończy lekcje po 13, ale matka lub ojciec przychodzą o 16:45, bo mają czas. Na wszystko, tylko nie na dziecko. Na kawę mają. Na psa. Na galerię. Na spacer. Na Netflixa. Na odpoczynek. Usłyszałam kiedyś wprost: "Z dzieckiem to się nie odpoczywa".
I to jest właśnie najgorsze. Nie to, iż rodzice są zmęczeni. Wszyscy jesteśmy. Tylko to, iż dla wielu z nich szkoła stała się schowkiem na dzieci. Miejscem, które umożliwia im chwilę dla siebie. Tyle iż ta chwila trwa od rana do późnego popołudnia.
A my (nauczycielki świetlicy), nie jesteśmy od zapewniania ciszy w ich mieszkaniach. Jesteśmy tu po to, by wspierać dzieci, a nie zastępować im rodziców. Czasem patrzę na te maluchy, które siedzą do 17 dzień w dzień i wiem, iż one nie chcą już grać w gry. Nie chcą zajęć. One po prostu chcą do domu. Chcą własnej kanapy. Mamy. Spokoju.
Ale rodzic przyjdzie, jak już się nagada przez telefon, jak odpocznie psychicznie, jak ogarnie siebie. A dziecko? Posiedzi jeszcze dwie godziny w zatłoczonej świetlicy, bo mamie tak wygodniej. Czy my naprawdę już doszliśmy do tego miejsca, w którym dziecko jest problemem, którego trzeba się pozbyć do 17?
To nie są jednostkowe przypadki. To zjawisko, którego kiedyś nie było. Niektórzy rodzice nie chcą być z dziećmi. Bo to wymaga zaangażowania. Obecności. Rezygnacji z siebie. I ja to widzę codziennie. I naprawdę – mam już serdecznie dość udawania, iż wszystko jest okej – tak mi mniej więcej powiedziała pani, która połowę swojego życia spędziła w szkolnej świetlicy.