"Rodzice to hipokryci" – mówi nauczycielka. Na zebraniu usłyszała dwuznaczną prośbę

mamadu.pl 1 tydzień temu
Zdaniem Magdy, nauczycielki z ponad 10-letnim stażem, współcześni rodzice wysyłają pedagogom sprzeczne komunikaty. Z jednej strony obarczają nauczycieli ogromną odpowiedzialnością, ale z drugiej – oburzają się, kiedy ci zwracają im uwagę i proszą o współpracę. Przeczytajcie wiadomość, którą wysłała do naszej redakcji.


"Pani jest od nauki, nie od wychowywania. Proszę, by się pani nie wtrącała w wychowanie". Takie słowa usłyszałam niedawno na zebraniu klasowym od jednego z rodziców. Wypowiedziane głośno, z przekonaniem i poparte skinieniami kilku innych osób. I nie był to pierwszy raz, gdy kazano mi "zająć się swoją działką", bo najwyraźniej uczenie dzieci i wychowywanie to dwie zupełnie różne sprawy.

A ja już jestem zmęczona. Zmęczona udawaniem, iż to wszystko ma jeszcze jakiś sens. Że da się coś zbudować, kiedy na każdym kroku rozbijamy się o ścianę rodzicielskiej hipokryzji. Tak, rodzice to hipokryci i te słowa świetnie oddają sedno problemu.

Rodzice wymagają od nas wszystkiego: mamy zauważać każdą trudność ich dziecka, indywidualizować nauczanie, wspierać emocjonalnie, zgłaszać każde niepokojące zachowanie, motywować, inspirować, rozwiązywać konflikty w klasie, uczyć wartości, empatii i współpracy. Ale jednocześnie – mamy się nie wtrącać. Mamy nie zwracać uwagi na błędy rodzicielskie.

Chciałam pomóc, odbiłam się od ściany


Uczę w liceum, we wrześniu dostałam nową klasę wychowawczą i przez cały miesiąc słyszałam: "Proszę zwracać uwagę, jak się zachowuje mój syn, bo w podstawówce były problemy", "W domu to anioł, ale w szkole się zmienia – niech pani reaguje".

No to reagowałam. Próbowałam, szukałam posłuchu u rodziców. Rok szkolny powoli się kończy, słyszę od matki tego chłopaka: "Niech się pani nie wtrąca". Bo poprosiłam, żeby została po zebraniu, żeby porozmawiać o jej synu, który notorycznie zakłóca spokój w klasie, podburza innych, pozwala sobie na sprośne komentarze, lekceważy mnie. Zgłaszałam to, rozmawiałam, chciałam nawiązać nić współpracy z rodzicami, zaangażowałam w to szkolnego pedagoga. To jak to jest: jestem też od wychowywania czy jednak nie?

Szkoła to JEST drugi dom


Nie da się uczyć dzieci, nie wychowując ich przy okazji. To się dzieje równolegle. Każdy nauczyciel, który wchodzi do klasy, oddziałuje na dzieci – nie tylko wiedzą, ale też postawą, reakcjami, granicami, językiem. jeżeli spędzam z dzieckiem kilka godzin w tygodniu, kiedy widzimy się codziennie, nie da się tego rozdzielić: tu nauczam, ale nie wychowuję. Przecież dla dzieci szkoła jest drugim domem, w którym spędzają 1/3 dnia.

Smutne jest to, iż szkoła staje się miejscem, w którym nauczyciel boi się odezwać. Nie, nie jesteśmy psychologami, terapeutami ani aniołami. Ale jesteśmy z waszymi dziećmi każdego dnia. I naprawdę nie chcemy ich tylko "uczyć". Chcemy też pomóc im stać się dobrymi ludźmi. Ale jeżeli nie mamy do tego prawa, to powiedzcie nam to jasno. Przestaniemy się wtrącać. Tylko nie dziwcie się potem, iż nikt nie reaguje.

Idź do oryginalnego materiału