Rozwiedliśmy się, bo żona odmawia gotowania
Kilka dni temu pokłóciliśmy się z mężem tak bardzo, iż wyrzuciłam go z domu. Teraz mieszka u swojej matki w Augustowie, a ja próbuję pozbierać się po dziesięciu latach małżeństwa, które zmieniło się w koszmar. Teściowa jest w szoku, dzwoni i błaga, żebym wróciła do jej „biednego synusia”, ale nie obchodzi mnie, co myśli. Mam dość bycia służącą we własnym domu.
Nawet moja mama mnie nie wsparła:
— Kinga, oszalałaś? Zostaniesz sama z dzieckiem! Po co oczerniasz Darka? To porządny facet: nie pije, nie bije, zarabia na dom!
Wyszłam za Darka, gdy miałam ledwie dwadzieścia lat. Byłam wtedy naiwną dziewczyną, wierzącą w wieczną miłość. Dzięki babci miałam własne mieszkanie, więc nikt nie mógł powiedzieć, iż wchodzę w związek z pustymi rękami. Rodzice się rozwiedli, ale ojciec i jego rodzina mnie nie porzucili. To właśnie jego matka pomogła mi z mieszkaniem. To właśnie tam wprowadziliśmy się z Darkiem po ślubie. On nie miał nic — jedynie udział w trzypokojowym mieszkaniu matki, ale mnie to nie obchodziło. Myślałam, iż miłość jest ważniejsza.
Pół roku później zaszłam w ciążę. Nasza córka, Zosia, urodziła się, gdy miałam zaledwie dwadzieścia jeden lat. Po urlopie macierzyńskim zostałam bez pracy. Znalezienie nowej okazało się niemal niemożliwe: z małym dzieckiem, które ciągle chorowało, pracodawcy nie chcieli mieć do czynienia. „Ma pani córkę? Przepraszam, to nie dla pani” — słyszałam raz za razem. Nie miałam pomocy: ani teściowa, ani moja rodzina nie mogli zająć się Zosią. Utknęłam w domu, krzątając się między pieluchami, garami a sprzątaniem.
Darek pracował w sąsiednim mieście, wracał późno i prawie się nie widywaliśmy. Cały dom spadł na moje barki. choćby śmieci nie wynosił — talerza po sobie nie umył. Nie śmiałam go obciążać: przecież się męczył, zarabiał! Winiłam siebie, starałam się być idealną żoną, biegałam jak w ukropie, żeby mu dogodzić. Ale Darek zaczął narzekać:
— Masz życie jak u Pana Boga za piecem! Odprowadzasz córkę do przedszkola i leżysz. Nie możesz znaleźć pracy? Zobacz, w jakiej biedzie żyjemy!
Jego słowa paliły. Czułam się winna, jakbym faktycznie żyła na jego garnuszku. Starałam się jeszcze bardziej: gotowałam, sprzątałam, choćby kapcie prawie w zębach mu przynosiłam. Ale kłótnie o pieniądze nasilały się. Darek powtarzał, iż utrzymanie nas go przerasta, a teściowa dolewała oliwy do ognia: „Mój synek się wyniszcza, nie poznaję go przez ciebie!”
Nie wytrzymałam tej presji i wróciłam do pracy. Biegałam jak opętana: odprowadzałam Zosię do przedszkola, pędziłam do biura, a wieczorem zabierałam córkę od mamy. Zarabiałam dobrze, choćby więcej niż Darek. Ale w domu nic się nie zmieniło. Po dwóch tygodniach znowu wybuchł:
— Lodówka pusta! Obiadu nie ma! Dlaczego po pracy mam jeszcze wynosić śmieci?!
— A ty chcesz, żebym ja z dzieckiem i workiem śmieci szła do przedszkola? — odcięłam się.
Darek odbierał Zosię od mamy i czekał na mnie w domu. Wracałam o ósmej wieczorem, wykończona, i nie było czasu w wymyślne obiady. Gotowałam coś szybkiego, czasem półprodukty. Ale Darkowi to nie pasowało:
— Wszystkie kobiety dają radę, a ty jesteś jakaś wyjątkowa?
— Wszyscy faceci zarabiają i nie marudzą! — odparłam. — jeżeli oboje pracujemy, podzielmy obowiązki po połowie!
Mimo iż zarabiałam więcej, cały dom i tak ciągnęłam ja. Darek upierał się, iż gotowanie i sprzątanie to „babskie zajęcie”, i nie zamierzał się poniżać. Stawiał za przykład swojego ojca: „Oto prawdziwy mężczyzna!” Straciłam cierpliwość:
— Twój ojciec sam kupił mieszkanie, a nie żył na koszt żony! jeżeli ci tu źle, wynoś się do swojej matki!
Darek spakował rzeczy i wyszedł. Teściowa natychmiast zaczęła dzwonić, błagając, żebym go przyjęła z powrotem: „Ludzie się naśmieją! Pomyśl o córce!” Ale mam wyżej plotki. Mam dość bycia służącą dla człowieka, który nie docenia ani mnie, ani mojej pracy. Zosia jest ze mną i dam radę. Czasem jednak pytam siebie: jak doszłam do tego punktu? Dlaczego pozwalałam, żeby tak ze mną postępował? Miłość zaślepiła mnie, ale teraz widzę jasno: zasługuję na więcej.