Samotne wychowanie syna i rozczarowanie jego wyborem życiowym: ciężar relacji z synową.

newskey24.com 14 godzin temu

Zawsze starałam się wychować syna samodzielnie, marząc, iż pewnego dnia będzie moim wsparciem. Niestety, on i jego żona stali się dla mnie ciężarem.

Całe życie poświęciłam synowi, rezygnując z siebie, by wyrósł na porządnego człowieka. Zamiast wdzięczności i pomocy otrzymałam chłód, lenistwo i zdradę. Mój ukochany syn i jego żona obciążają mnie teraz tak bardzo, iż stoję przed trudnym wyborem: wyrzucić ich lub dalej znosić, tracąc resztki sił i nadziei.

Nazywam się Krystyna Kowalska, mieszkam w małym mieście na Podlasiu. Mój syn, Bartek, był w dzieciństwie darem losu – grzeczny, dobry, posłuszny. Jako samotna matka pracowałam na dwa etaty, by zapewnić mu godne życie. Marzyłam, iż kiedy dorośnie, stanie się moją podporą. Te marzenia runęły jednak jak domek z kart, gdy Bartek stał się dorosły.

Po szkole odmówił dalszej nauki. „Mamo, studia nie są dla mnie” – oświadczył i poszedł do wojska. Liczyłam, iż służba go zmieni, iż wróci z chęcią budowania przyszłości. Niestety, po powrocie tylko mnie rozczarował. Nauka? „Nie chcę”. Praca? „Tylko jeżeli będzie idealna”. Żądał wysokiej pensji i łatwych obowiązków. Zatrudnił się w magazynie, ale po miesiącu rzucił, bo „to nie jego”. Pół roku siedział w domu, nic nie robiąc. Ja go utrzymywałam, kupowałam ubrania, płaciłam rachunki z mojej skromnej emerytury.

Potem przyprowadził do domu żonę – Kingę, osiemnastoletnią dziewczynę, która nie pracowała i nie zamierzała. Jej buta była porażająca – zachowywała się, jakby świat należał do niej, choć nie miała ani wykształcenia, ani planów. Oczywiście, zamieszkali u mnie. Moje małe mieszkanko stało się polem bitwy. Gdy zwracałam im uwagę na bałagan czy brak inicjatywy, reagowali złością. „Mamo, damy sobie radę!” – warczał Bartek. Kinga przewracała oczami. Ich słowa wyglądały jak kpina z moich starań.

Pewnego dnia straciłam cierpliwość. „Róbcie, co chcecie, ale nie w moim domu! – wybuchnęłam. – Nie dam rady was utrzymywać z emerytury! Mnie ledwo starcza, a wy siedzicie mi na karku!” Głos mi się załamał. Dałam ultimatum – do końca miesiąca mają się wyprowadzić. Bartek patrzył na mnie z urazą, Kinga prychnęła, ale żadne nie zaprotestowało. Jednak w głębi serca czuję strach: a jeżeli nie wyjdą? Co mam zrobić z własnym dzieckiem?

Rozdzieram się między miłością do Bartka a poczuciem sprawiedliwości. To moja krew, chłopiec, dla którego odmawiałam sobie wszystkiego. Ale teraz on o mnie nie myśli. Jego obojętność, wygodnictwo i wybór równie lekkomyślnej żony to policzek. Kinga pogarsza sprawę – nie gotuje, nie sprząta, żyje na mój koszt, jakbym była jej winna utrzymanie. Widzę, jak moje życie przecieka przez palce, gdy tworzę dla nich poduszkę bezpieczeństwa. To mnie niszczy.

Co robić? Wyrzucić – znaczy stracić syna na zawsze. Pozwolić zostać – to pogodzić się z unicestwieniem siebie. Każdego dnia patrzę na Bartka, szukając w nim tego chłopca, którego kochałam, ale widzę obcego człowieka, który zapomniał, czym jest wdzięczność. Nadzieja, iż mnie wesprze, umarła. Stoję nad przepaścią i nie wiem, czy starczy mi odwagi, by zrobić krok.

Czasem miłość wymaga bolesnych decyzji – bo gdy pozwalamy innym nas wykorzystywać, tracimy nie tylko siebie, ale także szansę, by oni stali się lepszymi ludźmi.

Idź do oryginalnego materiału