"Syn chodzi do szkoły podstawowej, właśnie zakończył pierwszą klasę i zalicza po raz pierwszy lato w mieście. Przyznam, iż jestem mile zaskoczona. Cena przystępna, a dzieciaki mają całą masę atrakcji: muzea, basen, kino, sale zabaw. Szczerze mówiąc, to spodziewałam się jedynie jakichś zajęć sportowych i plastycznych w szkole. Do tego posiłki. Bardzo mnie cieszy, iż była opcja wykupienia ciepłego posiłku. Mimo iż jest gorąco, to dobrze, by dziecko zjadło coś więcej niż kanapki. Jednak ostatnio podczas rozmowy z jednym z rodziców, który mieszka w sąsiednim bloku, poczułam się jak wyrodna matka.
Coś przeoczyłam?
To już drugi tydzień lata w mieście, a ja się zachwycam, opowiadając wszystkim, jakie fajne atrakcje mój syn ma w szkole. To bardzo miła odmiana od siedzenia w domu. Okazuje się jednak, iż mam chyba zbyt niskie oczekiwania... Podczas rozmowy z pewnym tatą dowiedziałam się, iż jego syn nie jest choćby zadowolony z atrakcji, ale o wyżywienie musiał zrobić awanturę.
Zrobiło mi się gorąco, bo pomyślałam od razu, iż czegoś nie dopilnowałam. Zaczęłam szukać w pamięci, by przypomnieć sobie, czy w ogóle pytałam syna o posiłki. Porcje są za małe? Wybrakowane? A może część dzieci nie dostaje w ogóle jedzenia? Poczułam się podle, bo nie mogłam dodać nic od siebie. Jak mogłam choćby się nie zainteresować tym tematem?
Syn był zadowolony z wycieczek i na tym skupiały się nasze rozmowy. Uważam, iż 8-latka już nie trzeba jakoś bardzo pilnować z jedzeniem. Nigdy nie było u niego problemu z apetytem, wiec jedzenie nigdy nie było jakimś ważnym tematem ani w przedszkolu, ani w szkole... Czy powiedziałby mi, gdyby chodził głodny?
Trzeba było ich naprostować
Dowiedziałam się, iż po kilku podobnych 'akcjach' mój rozmówca stwierdził, iż to oburzające i sprawę zgłosił do dyrekcji, a także do firmy kateringowej, która obsługuje lato w mieście. Dzięki jego interwencji nareszcie jest tak, jak należy. 'Trzeba było ich naprostować! Nie szczędziłem ostrych słów' – usłyszałam. Czekałam jednak z niecierpliwością na wyjaśnienia. Najpewniej przez cały czas miałam idiotyczną minę, bo przez cały czas nie miałam pojęcia, o czym on do mnie mówi. Nie chcąc wyjść na ignorantkę, nie chciałam przyznać, iż wcześniej nie wiedziałam o 'tym olbrzymim problemie'.
W końcu zwrócił się do syna z pytaniem, co dokładnie dziś jadł, jednocześnie sprawdzając wywieszone na tablicy menu. 'No i w końcu się pokrywa' – odrzekł. Stałam, nie bardzo wiedząc, jak zareagować. Dotarło do mnie, iż cała afera wynikała z tego, iż jednego dnia zamiast jabłka dostali banana, a innego drożdżówki z serem zastąpiono bułkami z jabłkiem. Zamiany w menu nigdy nie postrzegałam jako jakiegoś problemu, tym bardziej iż dla mnie to równoznaczne zamiany np. owoc na inny owoc.
Wiem, iż niektóre dzieci muszą się nastawić na to, co będą jadły danego dnia, ale to chyba raczej tyczy się przedszkolaków, a nie uczniów szkoły podstawowej. Rozumiem pretensje, gdy w restauracji dostaje się inne niż zamówione danie, ale żeby tak się wściekać o szkolne menu? Ktoś tu jest przewrażliwiony? A może to ja i moje dzieci mam zbyt niskie wymagania? Może jestem wyrodną mamą, którą jest zbyt mało zaangażowana?".