Sekret, który skrywamy tylko my dwoje

newsempire24.com 6 dni temu

Tajemnica, którą dzielimy tylko we dwoje

Minęły lata, zanim mogłam wspominać o tym bez goryczy i bez tej gwałtownej mieszanki wstydu i wdzięczności, której wtedy, mając dziewiętnaście lat, jeszcze nie potrafiłam zrozumieć. Teraz, kiedy mam już ponad trzydzieści, jestem mężatką, mam córkę, a życie dawno poukładało się we właściwym porządku. Jednak tę historię, tę tajemnicę, którą przez cały czas z nim dzielę, noszę w sercu jako przypomnienie o własnych błędach… i o tym, jak ważne jest, by przy tobie był ktoś, kto potrafi cię ocalić — przed innymi, przed światem, a przede wszystkim przed samą sobą.

Gdy miałam osiemnaście lat, byłam po uszy zakochana w Andrzeju — najlepszym przyjacielu mojego ojca. Był ode mnie starszy o prawie dwadzieścia lat, mądry, spokojny, inteligentny. Typowy mężczyzna z przeszłością: rozwiedziony, pracował w administracji wojewódzkiej we Wrocławiu, zawsze pachniał dobrymi perfumami i kawą.

Dla mnie był jak z filmu: galant, uprzejmy, z cichym głosem i oczami, w których można było utonąć. Marzyłam o nim, pisałam w pamiętniku jego nazwisko obok swojego, myślałam, iż to jest właśnie ta miłość, o której mówi się w książkach.

On jednak… On wiedział, co się dzieje. I, dzięki Bogu, nie odpowiedział na moje uczucie ani flirtem, ani gestem, ani choćby cieniem aluzji. Był taktowny do granic. Nigdy nie pozwalał sobie na nic nieodpowiedniego, choćby kiedy ja, prawie szalona od młodzieńczych hormonów, robiłam wszystko, by go sprowokować.

Gdy się odsunął, poczułam urazę. Postanowiłam się zemścić — jak mi się wtedy wydawało. Związałam się z Kostkiem — chłopakiem, o którym wszyscy wiedzieli: rodzina alkoholików, hulaka, gaduła. Rodzice błagali mnie, bym go zostawiła, mama płakała, tata krzyczał. choćby Andrzej próbował interweniować, tłumacząc, iż idę prostą drogą do zguby. A ja… czułam złość. Myślałam, iż on jest zazdrosny. Że chce mnie kontrolować. Że wszyscy chcą “zrobić ze mnie porządną dziewczynę”.

Zignorowałam wszystkich. I niedługo okazało się, iż jestem w ciąży.

Kostek zniknął tego samego dnia, gdy się dowiedział. Zostałam sama, przestraszona, zła i upokorzona. Nie mogłam powiedzieć mamie — sama była na krawędzi, tata już wtedy cierpiał na miażdżycę. Każda wiadomość mogła go zabić. Płakałam w nocy w poduszkę i nie wiedziałam, dokąd pójść.

Pewnego dnia, zbierając resztki odwagi, zapukałam do drzwi Andrzeja. Otworzył, a ja rozpłakałam się na jego progu.

Nie zadawał pytań. Powiedział tylko:
— Chodźmy, rozwiążemy to.

I rozwiązaliśmy. Jego była żona, którą kiedyś krytykowałam, okazała się wspaniałą kobietą — ginekologiem-położnikiem o złotych rękach. Prowadziła mnie od pierwszego USG aż do samego końca — a w moim przypadku, niestety, była to aborcja.

Andrzej wszystko załatwił sam: zapisał, opłacił, towarzyszył. Nie osądzał, nie robił wyrzutów, nie dawał kazań. Po prostu był obok. Każdego dnia.

Wiem, iż nigdy nie powiedział rodzicom ani słowa. Uratował mnie i moją rodzinę przed przerażeniem, bólem, wstydem i smutkiem. Zrobił to jak człowiek honoru. Jak prawdziwy mężczyzna.

Kilka miesięcy później zabrał mnie do kawiarni, w której siedzieliśmy w milczeniu, a potem cicho powiedział:
— Z tatą jest bardzo źle. Lekarze nie dają nadziei. choćby jeżeli znajdą dawcę — serce nie wytrzyma operacji.

Poczułam, jak coś umiera wewnątrz mnie. Tata odszedł tydzień później. I przez cały ten czas Andrzej nas nie opuszczał. Był przy mnie, trzymał mnie za rękę, rozmawiał z mamą, pomagał w zorganizowaniu pogrzebu. Nie bał się mojego bólu. Płakał razem ze mną.

Minęło wiele lat. Andrzej dawno się wyprowadził, wyjechał do Zakopanego, ożenił się po raz drugi. Nie utrzymujemy kontaktu, czasem tylko piszemy do siebie krótkie listy. Ale ja zawsze będę pamiętać. Za jego milczenie. Za jego ochronę. Za to, iż nie poddał się moim młodzieńczym zauroczeniom i nie zrujnował mi życia.

Nie wiem, co wtedy sobie wyobrażałam. Może szukałam w nim ojca, może bohatera. Ale nie pozwolił mi upaść twarzą w błoto. Zachował zarówno swój honor, jak i moją godność.

I przez cały czas dzielimy tę tajemnicę. Nikt nie wie. Ani mama, ani mąż, ani choćby moje najbliższe przyjaciółki. Tylko on i ja.

Czasami wydaje mi się, iż świat wciąż utrzymuje się dzięki takim ludziom jak Andrzej. Ludziom, którzy potrafią milczeć, rozumieć, przebaczać i być obok. Nie z litości — a z miłości. Prawdziwej. Prawdziwej — tej, która nie jest w romansach. Ale tej, która ratuje życie.

Ta historia mogła mnie zniszczyć. A w efekcie sprawiła, iż stałam się silniejsza. Dzięki jednemu człowiekowi, który po prostu pozostał człowiekiem.

Idź do oryginalnego materiału