Serce, które nauczyło się bić na nowo

polregion.pl 1 dzień temu

Marek spieszył do domu jak nigdy wcześniej. Nic dziwnego – ostatnie dni w ich mieszkaniu były pełne niespodzianek. Poprzedniego wieczoru Alicja, jego żona, nagle… ugotowała rosół. Co w tym dziwnego? Żona przygotowuje obiad – rzecz normalna. Ale nie u nich.

Miesiącami Alicja była tylko cieniem siebie samej. Po tragedii, która zabrała ich jedyną córkę, zdawała się umierać wraz z nią. Zosia zginęła na przejściu dla pieszych – miała zaledwie 17 lat, dopiero zaczynała życie, dostała się na studia, była mądrą i piękną dziewczyną… A potem – samochód. I pustka. Więcej dzieci nie mieli. Chcieli, leczyli się, ale bez skutku. Pogodzili się. Mówili: mamy córkę – i dzięki Bogu, będą wnuki…

Lecz śmierć Zosi złamała Alę. Przestała widzieć świat – nie męża, nie słońca, nie siebie. Leżała godzinami, nie wstając. Nie myła się, nie jadła, nie mówiła. Zwolniła się z pracy, bo uśmiechy kolegów bolały. Czarna chusta na dobre zadomowiła się na jej głowie, a w domu zapanowała cisza – głucha jak żałoba.

Marek próbował mówić, przekonywać, wyciągać ją z tej otchłani. Potem się zmęczył, przeprowadził się na kanapę. Jej matka, siwa, wyczerpana bezradnością, próbowała docierać: „Masz dopiero 36 lat, on 40. Całe życie przed wami… A ty siebie grzebiesz.”

Ale wszystko było daremne. Ala jakby na coś czekała – lub na kogoś.

A teraz… Myła okno. Bez łez. W tej samej czarnej chuście, ale już z iskrą w oczach. I choćby powiedziała:
„Usmażyłam ziemniaki z grzybami. Idź umyj ręce, zjemy kolację.”

Marek zastygł. Nie wierzył własnym uszom. Coś się zmieniało.

Najpierw ostrożnie – Ala zaczęła wychodzić na dwór, odwiedzać rodzinę. Potem pojawiły się uśmiechy, rzadkie, ale prawdziwe. Na ślub siostrzeńca zdjęła żałobne ubranie, ostrzygła się, zrobiła makijaż. Kupiła sukienkę. Wyjechali do sanatorium nad morze. Słońce, szum fal, ciepłe wieczory – wszystko ich ożywiło. Tam przeżyli drugi miesiąc miodowy. Śmiesznie, niezręcznie, jak za dawnych lat. Śmiali się, całowali… I tam właśnie Ala pierwszy raz zobaczyła Zosię we śnie. Córeczka była radosna, promienna:

„Mamo, niedługo znów będziemy razem. Poczekaj jeszcze trochę…”

Obudziwszy się, Ala wiedziała – niedługo będzie musiała odejść. Nie bała się. Ale Markowi nie powiedziała – po co go niepokoić?

Po powrocie zaproponowano jej powrót do pracy – koleżanka przeszła na emeryturę. Po kilku miesiącach w firmie zorganizowali badania lekarskie. Ala czuła się osłabiona, ale milczała.

Na USG młody lekarz nagle się uśmiechnął:
„Gratuluję. Będzie pani miała dziewczynkę!”

Ala pomyślała, iż źle usłyszała.
„Moje serce?”

„Pani też. Ale słyszy pani bicie serca córeczki” – zaśmiał się lekarz i zawołał Marka. „Tatusiu, poznaj swoją córeczkę.”

Przytulili się i oboje rozpłakali.

Ciąża minęła zaskakująco lekko. Ala wręcz fruwała. W terminie urodziła się dziewczynka. Od pierwszej sekundy matka wiedziała – to jest dokładnie taka sama jak Zosia. Chciała dać jej to samo imię, ale rodzina odradzała: „Z imieniem może przejść los…”

Nazwali ją Nadzieją – „Bożą obietnicą”.

Teraz Nadzia ma już pięć lat. Coraz bardziej przypomina Zosię – nie tylko twarzą, ale i charakterem. Ten sam uśmiech, te same ulubione lalki, piosenki, tańce. Ta sama cisza i światło w oczach.

A Ala i Marek jakby odżyli. Żyją. Śmieją się. Oddychają. W ich domu znów jest euforia i słychać dziecięcy śmiech. A w sercu – wdzięczność i miłość.
Życie wróciło. I zostało.

Czasem Bóg daje nam drugą szansę – nie po to, byśmy zapomnieli o przeszłości, ale byśmy nauczyli się kochać na nowo.

Idź do oryginalnego materiału