Siedziała na środku przedszkolnej szatni. Bez słowa. Jej syn wił się na podłodze

mamadu.pl 11 miesięcy temu
Zdjęcie: Załamanie dziecka może być intensywne i trudne do zniesienia. Fot. 123rf.com


Pochmurne popołudnie, jesienne, takie, jakie lubię najbardziej. Nieco mgliste, nieco mżyste. Parkuję pod przedszkolem i widzę, iż w oświetlonej szatni przedszkola przy drzwiach stoi mały chłopiec, znam go z widzenia. Krzyczy, jest w kompletnym rozbiciu. Ciągnie za klamkę, jego twarzyczkę wykrzywia grymas złości i bólu.


Podchodzę do drzwi, powoli je otwieram z drugiej strony. Moja obecność zmienia nastrój w pomieszczeniu, wytrąca na chwilę chłopca z załamania, przygląda mi się czerwonymi oczkami. Uśmiecham się delikatnie, idę przed siebie. Nie chcę się w to wtrącać, widzę, iż właśnie zostałam świadkinią jednej z tych scen, które są najtrudniejszą lekcją pokory w rodzicielstwie.

Na kanapie na środku siedzi ona. Widziałam ją już wielokrotnie. Zawsze w równowadze, skupiona na dziecku, zaangażowana, cierpliwa. W takiej sytuacji jeszcze jej nie widziałam…

"Jestem tutaj"


Po prostu tam siedziała, w jej oczach widać było, iż to nie jest dla niej łatwe, ale nie robiła nic, by zatrzymać w dziecku rozładowanie emocji. Kompletne zaufanie, totalne połączenie. Ona i jej dziecko, widać było, iż są tam dla siebie, ze sobą. Mimo krzyku, łez i szlochu. Co jakiś czas patrzyła na synka spokojnie i pytała: "Czy jesteś już gotowy, żeby się ubrać?".

Poza tym nie mówiła nic więcej. Nie robiła wyrzutów, nie próbowała uciszać, chociaż płacz był konkretny, niósł się po całym budynku. Widać było, iż dziecko musi coś wykrzyczeć, wyrzucić z siebie. Ona nie oceniała. Matka, czuła towarzyszka. Siedziała tam, chroniąc je i dając mu niewymówiony sygnał: jestem tu z tobą.

To aż się czuło w powietrzu! Niesamowite, jak rzadko możemy doświadczyć w rzeczywistości takiego niezwykłego dowodu na świadome rodzicielstwo bliskości!

Byłam obok, tuż za rogiem, moja córka poprosiła o możliwość dokończenia zabawy. Widziałam więc moment, który prawdziwie mnie wzruszył. W pewnej chwili, nie wiem, ile łącznie minęło czasu, może kwadrans, może choćby więcej, chłopiec wstał z podłogi bez słowa. Podszedł do tej matki-opiekunki i po prostu się w nią wtulił. Bez słowa, bez wyrzutów, bez przeprosin, bez żalu. Koniec. Niewymówione, ale wyraźne: "Już mi lepiej, dzięki, iż jesteś".

Zaszkliły mi się oczy. Ta kobieta dała mi wielką lekcję pokory. Zaczęli rozmawiać, jak gdyby nigdy nic. Po prostu: – Ubierzemy się? – Tak. – Chcesz wziąć króliczka, czy ja mam go zabrać? – Ja! – Ok, a miałeś dzisiaj angielski? - Tak.

Dziecko było spokojne, ona była spokojna. Nic się nie stało. Było tyle akceptacji i zaufania tym trudnym emocjom, które się pojawiły. Niewytykania ich palcami, nienazywania ich nawet. Założenie, iż cokolwiek się z nami dzieje, możemy być przy sobie, w pełnej akceptacji. Założenie, iż "brzydkie" stany emocjonalne będą się wydarzać, bo takie jest życie.

Tak jesteśmy stworzeni, tak działa nasza psychika! Patrzyłam na nich i czułam dumę z naszych czasów, z czasów świadomego stanowienia o sobie, o naszych dzieciach. Czasów dostępności źródeł, materiałów merytorycznych, badań naukowych.

Czasów przekonania, iż dzieci nie są nam nic winne, a im trudniej się przy nas zachowują, tym bardziej nam ufają. Wciąż to procesuję, czasem jest ciężko zachować zimną krew, jak ta kobieta. Jednak staram się, każdego dnia się staram.

I to, iż się staramy, to już jest tak wiele!


Idź do oryginalnego materiału