Słodki Psiak

newsempire24.com 1 tydzień temu

**Szczeniak**

Szymon z mamą żyli sami. Ojciec Szymona oczywiście istniał, ale kompletnie się nimi nie interesował. Na razie chłopiec nie zadawał pytań o tatę – w przedszkolu dzieci bardziej przejmowały się zabawkami niż tym, kto ma rodziców, a kto nie.

Kinga zdecydowała, iż lepiej, by Szymek nie wiedział, jak bardzo zakochała się w jego przyszłym ojcu, a gdy powiedziała mu o ciąży, ten oznajmił, iż jest żonaty. Owszem, miał problemy z małżonką, ale nie mógł odejść, bo jej ojciec był jego szefem. Gdyby zaryzykował, skończyłby bez grosza, a Kinga chyba nie chciałaby takiego faceta. Polecił jej pozbyć się dziecka, póki jeszcze czas, bo alimentów i tak by nie dostała. A jeżeli uparłaby się zostawić ciążę – sama by na tym wyszła gorzej…

Nie narzucała się. Zniknęła z jego życia i sama wychowywała Szymka. Chłopak wyszedł jej poczciwy i to jej wystarczało.

Kinga pracowała jako nauczycielka w szkole podstawowej, a pięcioletni Szymek chodził do przedszkola. Nikogo więcej nie potrzebowali.

Po Nowym Roku do szkoły przyszedł nowy wuefista. Wysoki, wysportowany, uśmiechnięty. Wszystkie samotne nauczycielki – a było ich większość – od razu zaczęły się do niego przymilać. Tylko Kinga nie spojrzała w jego stronę ani razu, nie śmiała się z jego żartów. Może dlatego właśnie zwrócił na nią uwagę.

Pewnego dnia, gdy wychodziła ze szkoły, przed nią zatrzymał się terenowy samochód. Z auta wysiadł wuefista i otworzył przed Kingą drzwi od strony pasażera.

— Proszę — uśmiechnął się i skinął głową w stronę fotela.

— Dziękuję, ale mam blisko — odparła zmieszana.

— Wsiadaj. Lepiej jechać niż iść, choćby jeżeli niedaleko — zauważył racjonalnie.

Kinga zawahała się, ale w końcu usiadła. Wuefista zamknął drzwi, włączył silnik i zapytał o adres.

— Nie wiem dokładnie. Znam tylko numer przedszkola — przyznała, spuszczając wzrok.

— Jakiego przedszkola? — Spojrzał na nią zdziwiony.

— Tego, do którego chodzi mój syn — wyjaśniła szybko.

— Masz syna? Duży? — Dlaczegoś od razu przeszedł na „ty”.

— Szymek. Ma pięć lat — odpowiedziała i sięgnęła po klamkę. — Lepiej pójdę sama.

— Zaczekaj. Zawiozę was — odpalił silnik.

Kinga zamknęła drzwi. Niech więc podwiezie ją po Szymka. I tak nic z tego nie będzie. Po co facetowi kobieta z dzieckiem, skoro wokół pełno wolnych?

— jeżeli panu nie śpieszy się… — westchnęła.

— Nie śpieszy. Nikt na mnie nie czeka. Nie mam ani żony, ani dzieci — odparł od razu, oszczędzając jej pytań.

— A to dlaczego? Straszny charakter? Kobiety nie wytrzymują? Czy jakaś pana skrzywdziła i teraz unika związków? — Kinga uniosła brwi.

— Jaka przebiegła. Nie spodziewałem się. Z wyglądu taka cicha. Było i tak, i siak. Ale do ślubu nigdy nie doszło, i to nie tylko przez mnie. Nie wyszło. A charakter? Każdy ma wady, Kingo. Ty też nie jesteś taka niewinna, jak się wydaje.

— Żałuje pan, iż mnie podwiózł? Proszę skręcić w tę ulicę — powiedziała nagle.

Samochód zatrzymał się przed przedszkolem.

— Poczekam — oznajmił wuefista, gdy Kinga wysiadła.

Zatrzymała się na chwilę.

— Nie warto. Mieszkamy tuż obok. Nie chcę, żeby Szymek zadawał pytania. Rozumie pan, panie Kamilu? — Spojrzała na niego surowo, jak na opornego ucznia. — Nie czekaj na nas. — Zamknęła drzwi i poszła do przedszkola.

Odchodziła, a Kamil Stańczyk jeszcze kilka minut siedział w aucie, zamyślony. W końcu odpalił silnik i odjechał. Gdy po dziesięciu minutach Kinga wyszła z przedszkola, trzymając Szymka za rękę, westchnęła z ulgą i lekkim rozczarowaniem. No tak. Kobieta z dzieckiem mu nie pasuje. I dobrze. „Nam też on nie jest potrzebny” — pomyślała.

Następnego dnia Kamil znów czekał na nią pod szkołą.

— Myślałaś, iż uciekłem, jak się dowiedziałem o synu? A tu niespodzianka. Wsiadaj. Do przedszkola? — zapytał zwyczajnie.

Kinga uśmiechnęła się i skinęła głową. Gdy podprowadziła Szymka do samochodu, chłopiec spojrzał na Kamila równie poważnie jak ona dzień wcześniej, a potem zwrócił się do mamy:

— To mój kolega z pracy, pan Kamil. Pracuje z nami w szkole. No co stoisz? Wsiadaj — powiedziała Kinga, udając wesołość, by ukryć zakłopotanie.

Szymek nie podskoczył z radości, nie rzucił się ku samochodowi. Z poważną miną wgramolił się na tylną kanapę i wpatrywał się w okno.

— Gdzie jedziemy? — Kamil odwrócił się do niego.

— Gdzieś niedaleko. Bez fotelika może być mandat — odpowiedziała za syna Kinga.

— To może do centrum rozrywki? Na spacery jeszcze za zimno. Szymek, zgoda? — zapytał wesoło.

Chłopiec nie odpowiedział. Wciąż patrzył przez okno, jakby nie było ważniejszej rzeczy na świecie. Kamil uśmiechnął się i ruszył.

W szkole milkli, gdy Kinga wchodziła do pokoju nauczycielskiego. A gdy pojawiał się wuefista, gwałtownie wychodzili, uśmiechając się dziwnie i wymieniając porozumiewawcze spojrzenia.

Kamil nie poganiał sprawy. Czekał cierpliwie. Raz i drugi wychodził po kolacji, ale za trzecim razem został do rana. Kinga spała niespokojnie, zerkała na zegarek — bała się, iż Szymek zaskoczy ich w łóżku.

— Daj spokój, chłopak duży, rozgarnięty. Niech się przyzwyczaja — szepnął o świcie Kamil, obejmując ją.

Ale Kinga wysunęła się z jego ramion i wstała. W tygodniu Szymka nie dało się dobudzić, ale dziś, na złość, mógł wstać wcześnie. Gdy chłopiec po myciu wszedł do kuchni, Kinga smażyła już racuchy, a Kamil siedział przy stole.

— Dzień dobry — powiedział zdziwiony Szymek i spojrzał na mamę, czekając na wyjaśnienia.

— Umyłeś ręce? To siadaj jeść. — Kinga uśmiechnęła się najpierw do Kamila, potem do syna i podeszła z patelnią.

Najpierw nałożyła racuchy na talerz Kamila, dopiero potem SzymSzymek uśmiechnął się do mamy, przytulił szczeniaka i powiedział: „Nie potrzebujemy nikogo więcej, mamo – mamy przecież Błyska.”

Idź do oryginalnego materiału