SMS, który aż mnie zagotował
"Późnym wieczorem przyszedł SMS. Ot, wiadomość od wychowawczyni – spodziewałam się jakiegoś przypomnienia o zebraniu albo o wycieczce. Ale nie. To był piękny, poukładany, pełen 'troski' SMS, który aż krzyczał:
'Pani dziecko powinno iść na terapię'.
Przepraszam bardzo – a od kiedy to nauczycielka diagnozuje dzieci i rozdaje zalecenia
zdrowotne? Nie było tam pytania, nie było żadnej rozmowy. Była sugestia. A raczej – bezczelna insynuacja. Że może 'warto się zastanowić nad wsparciem specjalistycznym'. Że 'takie zachowania często wynikają z trudności natury psychologicznej'. I iż 'terapia to nic
złego, nie warto się opierać'. No jasne – najlepiej od razu zamówić psychologa 'z dostawą do domu'.
Zwykła nauczycielka, nie terapeuta...
Nie zrozumcie mnie źle. Mam szacunek do nauczycieli. Wiem, iż nie mają łatwo i iż czasem naprawdę chcą dobrze. Ale granice to granice. A dla mnie granicą jest wtrącanie się w życie prywatne mojego dziecka i dawanie rad, które absolutnie nie należą do kompetencji 'zwykłego' nauczyciela.
Pani, która uczy polskiego, nie jest psychologiem. Nie jest pedagogiem specjalnym. Nie zna mojego dziecka na tyle, żeby wiedzieć, jak ono funkcjonuje poza klasą. A już na pewno nie ma prawa sugerować terapii w formie zdalnego SMS-a, bez rozmowy, bez
pytania, bez mojego udziału. Psychologiczna diagnoza wystawiona o 21:15 w środowy wieczór? Serio?
Dzieci to nie projekty do naprawy
Zacznijmy od tego, iż moje dziecko nie jest 'trudne'. Jest wrażliwe, bystre, czasem rozkojarzone. I tak – ma emocje. Jak każdy człowiek. Czy to znaczy, iż trzeba je od razu kierować do gabinetu terapeutycznego? Bo się czasem rozklei? Bo nie zawsze reaguje tak, jak nauczycielka to sobie wyobrazi?
Czy naprawdę doszliśmy do momentu, w którym każde dziecko, które nie wpasowuje się w szkolną ramkę, musi być 'diagnozowane'? Czy nie wystarczy trochę empatii, rozmowy,
zrozumienia? Czy wszystko trzeba od razu leczyć?
Pani wychowawczyni jest od nauki i wychowania w kontekście szkolnym. Nie od diagnoz i decyzji terapeutycznych. Ja jestem matką – wiem, co się dzieje w domu, wiem, co moje dziecko przeżywa i jak sobie radzi. Mam prawo podejmować decyzje dotyczące jego
zdrowia. I nie życzę sobie, żeby ktoś wciskał mi sugestie o terapii przez SMS-a, jakby zamawiał pizzę.
Jeśli naprawdę coś ją niepokoi – niech ze mną porozmawia. Niech zaprosi mnie na spotkanie. Niech włączy psychologa szkolnego, jeżeli uważa to za konieczne. Ale niech nie wyskakuje z diagnozami i poradami, które przekraczają jej kompetencje. To jest
nieprofesjonalne i niepokojące.
Co jej odpowiedziałam?
Otóż, odpisałam jej krótko i grzecznie: 'Dziękuję za opinię. Zostawmy to mojej decyzji'.
Bo właśnie tak to wygląda – to moja decyzja. Nie pani od polskiego. Nie koleżanek z pokoju nauczycielskiego. jeżeli uznam, iż moje dziecko potrzebuje wsparcia – to ja się tym zajmę. Po konsultacji z kimś, kto naprawdę zna się na psychice dziecka, a nie po lekturze wypracowania czy obserwacji trzeciej ławki".
(Imiona bohaterów zostały zmienione).