19 sierprawa, Warszawa
Nie mogę przestać myśleć o tej nocy. Wydawało się, iż leżałam przy Tomaszu, nieświadoma, iż od dwóch dni leżał w kostnicy przy ulicy Domaniewskiej. Teraz noszę w sobie jego dziecko dziecko jego niewidzialnego cienia.
Wiem, iż go widziałam. Dotykałam go. Całowałam. Czułam jego oddech, ciepły i słodki jak mięta, którą zawsze miał przy sobie. Miał na sobie szarą bluzę z kapturem, tę samą, co zawsze mu nie pasowała i sprawiała, iż wyglądał jak twardy miś. Był prawdziwy. Całą noc przytulał mnie, szepnął mi kocham cię prosto do ucha i obiecał, iż w przyszłym roku pobierzemy się. Pamiętam każdy jego gest jak przesuwał palcami po moim ramieniu, jak łzy wlewał w moje łzy, jak kochał mnie tak namiętnie, iż czupełnie rozpadło się mi serce. A potem zniknął.
Obudziłam się sama, ale nie bałam się. Myślałam, iż po prostu wstałbym na poranny bieg, jak to zwykle robił. Jego perfumy ciągle unosiły się na pościeli, a skóra w miejscu, gdzie mnie dotknął, przez cały czas płonęła. Coś nie pasowało.
Dzwoniłam.
Znowu.
I znowu.
W końcu do mojego pokoju weszła moja najlepsza przyjaciółka, Adela, twarz blada jak śnieg po silwie. Nie rozumiała, dlaczego płakała.
Zuzanna wyszeptała. Nie wiesz?
Śmiałam się. Co mam wiedzieć?
Tomasz nie żyje.
Zamarłam. Jak?
Płakała coraz głośniej. Zginął dwa dni temu w wypadku samochodowym, w noc burzy.
Nie mogłam uwierzyć. Krzyknęłam, odepierdy, odrzuciłam ją, wbijając w nią własne rozpaczy o to, iż tak bezwzględnie wtrąca w moje życie prawdę. Pokazałam jej sms od Tomasza z poprzedniej nocy, nagranie głosowe: Jedzie do ciebie. Tęsknię za twoim ciałem przy moim.
Zuzanna on nie mógł tego napisać. Był już w kostnicy.
Świat się zatrząsł. Kolana poddały się. Pobiegłam do łazienki, wyciągnęłam ręcznik, którym się kąpał wciąż mokry bluzę, którą zostawił na podłodze, i ślad ukąszenia na karku.
Był tutaj. Musiał być.
Ale prawda była taka, iż Tomasz został pochowany wczoraj. I jakoś, mimo wszystko, kochałam go tej nocy.
Dni mijały, noce stały się nie do zniesienia. Nie mogłam spać. Za każdym razem, gdy zamykałam oczy, widziałam go przy ramie łóżka, słyszałam jego szept. Pewnej nocy usłyszałam: Nie płacz, kochanie. Jestem z tobą. Próbowałam nagrać, ale zarejestrowała się tylko cisza i moje drżące oddechy.
Wtedy przestały przychodzić miesiączki. Dwa razy. Myślałam, iż to stres, żałoba, trauma. Aż w końcu zwymiotowałam po raz piąty w jeden dzień i zrobiłam test ciążowy. Dwie różowe linie.
Zemdlałam. Jedyną osobą, z którą spędzałam noc, był Tomasz. Ale on był martwy, pogrzebany w ziemi, gnijący, już nieobecny. Mimo to w moim brzuchu coś rosło. Coś, co kopnęło w nocy, coś, co lśniło pod skórą, gdy gasły światła. I za każdym razem, gdy krzyczałam, iż nie dam rady, słyszałam w cieniach: Nie jesteś sama. Nasze dziecko przyjdzie.
—
20 sierpnia, Kraków
Nie pamiętam, jak zasnęłam. Budzę się w wannie, trzymając w dłoni test ciążowy, te dwie różowe kreski drwiące z mojego umysłu. Nie rozmawiałam z nikim od kilku dni, choćby nie z Adelą. Mój telefon dzwonił setki razy, imię na ekranie błyszczało Tomasz. Ignorowałam wszystkie połączenia.
Jak mam wyjaśnić, iż noszę dziecko po mężczyźnie, który od tygodni leży pod ziemią? Kto uwierzy? choćby ja sama nie wierzyłam, aż pewnej nocy poczułam w brzuchu mocny, świadomy kopniak. To nie była zwykła nocna dreszczyk. To było jakby mała inteligencja próbowała przykuć moją uwagę. Wstałam, trzymając ręce przy brzuchu, i usłyszałam znów głos Tomasza w głowie:
Nie bój się, kochanie. Wybrałem cię.
Wyskoczyłam z łóżka, spojrzałam w lustro, podniosłam koszulkę. Dostrzegłam słabe niebieskie światło pulsujące pod skórą. Mrugało, potem zgasło. Udało mi się upaść, łkając.
Następnego dnia poszłam do szpitala. Powiedziałam lekarkę, iż zaszłam w ciążę po wizycie ducha mojego chłopaka. Kłamałam o datach, o wszystkim, oprócz objawów: dziwne sny, lśniącą skórę, głosy. Lekarka spojrzała najpierw ze współczuciem, potem z podejrzliwością.
Wykonamy badania rzekła ostrożnie. Stres może mocno wpływać na umysł, zwłaszcza w połączeniu z hormonami ciąży.
Położyła stetoskop na brzuchu, a jej twarz zamarzła.
Nie słyszę tętna. Coś się rusza.
Zleciła ultrasonografię. Leżąc na zimnej metalowej leżance, technikka stała bladą twarzą, przesuwała skaner. Gdy zapytałam, co się dzieje, odpowiedziała szeptem:
Jest płód ale świeci.
Wyszedłem ze szpitala, nie czekając na wyniki. Tej nocy miałam kolejny sen. Tomasz stał przy naszej starej ławce nad jeziorem, wiatr rozwiewał jego kaptur.
Nasze dziecko nie jest takie jak inne powiedział, głosem miękkim jak podmuch wiatru. To ja i coś więcej.
Co to znaczy? zapytałam.
Uśmiechnął się smutno. Zrozumiesz wkrótce. Musisz je chronić.
Obudziłam się, a zasłony były rozwarte, choć zamknęłam drzwi na klucz. Bluza, którą w śnie nosił, leżała starannie złożona na brzegu łóżka. Dotknęłam jej wciąż ciepłynąła.
Wtedy wiedziałam, iż to, co rośnie we mnie, jest prawdziwe. To jego. I zmienia mnie.
Następnego dnia zadzwoniłam do Adeli. Potrzebowałam pomocy. Przyszła w pośpiechu, objęła mnie mocno i wysłuchała wszystkiego. Pokazałam jej lśniący punkt w brzuchu, opowiedziałam o snach, o głosie, o dziecku. Nie zaśmiała się. Nie krzyknęła. Szeptała:
Musimy cię zabrać w miejsce.
Zaprowadziła mnie do starego domu ukrytego za kościołem babci. Wewnątrz czekała starsza kobieta z długimi siwymi warkoczami i bladymi oczami. Spojrzała na mnie raz i rzekła:
Nie jesteś pierwsza. Musisz być ostatnia.
Zapytałam, co to znaczy, a odpowiedź zamarzła mi krew w żyłach.
Nosisz w brzuchu dzieckoduszy. Ten potomek jest zarówno błogosławieństwem, jak i przestrogą. Jego ojciec nie powinien był wrócić. Teraz brama się otworzyła, a inni przechodzą.
Czy przyjdą go zabrać? zapytałam.
Zabiorą ciebie.
Nagle światła zgasły. Przez okna przeszła lodowata bryza. Z cieni usłyszałam ponownie głos Tomasza:
Biegnij.
—
21 października, Łódź
Pokój stał się lodowaty. Oczy staruszki rozbłysły strachem, gdy cienie rozciągały się po ścianach niczym pazury.
On jest tutaj szepnęła, trzymając różańiec z koralików gułatnika i kości.
Adela wciągnęła mnie za siebie. Nie bałam się już Tomasza. Bałam się innych, których staruszka ostrzegała, iż przyjdą, bo on złamał zasady.
Starskim rzucono popiół, tworząc krąg i kazała mi stać w środku.
Nie wychodź, bez względu na wszystko. Słyszysz? ostrzegła. Jesteś mostem między życiem a śmiercią. A mosty łączą się w obie strony.
Wkroczyłam w krąg. Brzuch znów błysnął tym samym niespokojnym światłem. Dziecko kopnęło mocniej niż kiedykolwiek.
Wtedy usłyszałam setki głosów krzyki, jęki, prośby, śmiechy wszystkie wyłaniały się z ciemności.
Tomaszu, proszę wyszeptałam. Co się dzieje?
Pojawił się on, ale już nie taki jak przedtem. Jego oczy były puste, pełne smutku i strachu.
Przykro mi powiedział. Nie chciałem cię wciągać w to. Tęskniłem tak bardzo, iż chciałem jedną noc, jedną chwilę. Nie wiedziałem, iż otwieram bramę.
Płacząc, podeszłam bliżej.
Dlaczego ja? Dlaczego dziecko?
Spojrzał na mój brzuch, potem na mnie.
Bo nasza miłość była silniejsza niż śmierć. Taka miłość łamie prawo.
Nagle z cieni wyłoniła się potworna postać, pół twarzą, pół płomieniem. Zawołała, kiedy mnie zobaczyła. Tomasz stanął między nami.
Nie możesz jej mieć! ryczał. Nie możesz zabrać naszego dziecka!
Potwór chichotał.
Złamałeś regułę, duchu. Dotknąłeś żywych. Teraz my będziemy ucztować.
Pokój zadrżał. Stara kobieta zaczęła śpiewać w nieznanym języku. Adela trzymała mnie za rękę, łzami szlochając:
Zuzanno! Nie wychodź z kręgu!
Kiedy potwór rzucił się na mnie, usiadł w powietrzu, Tomasz uderzył go w locie. Starsza krzyknęła:
TERAZ! Wybierz, dziewczyno! Życie czy miłość?
Tomasz, krwawiąc i znikając, zwrócił się do mnie:
Musisz mnie puścić, kochanie. Dla naszego dziecka. Dla ciebie.
Krzyczałam, odwracając głowę.
Nie mogę stracić cię po raz drugi!
Nigdy mnie nie zgubiłaś. Żyję w nim, w tobie. jeżeli się trzymasz, oni zabiorą wszystko.
Światła wybuchły. Podłoga pękła. Cienie ryczały. W ostatnim krzyku wyrzuciłam jego imię i powiedziałam żegnaj.
Wtedy uśmiechnął się. I zniknął.
Cień cofnął się, potwór zamienił się w dym i rozwiał się w powietrzu. Nastąpiła śmierć.
Upadłam na ziemię. Krąg wygasł. Dziecko w moim brzuchu kopnęło raz, potem jeszcze raz i uspokoiło się.
—
24 maja, Szczecin
Dziewięć miesięcy później urodziłam chłopca. Nie płakał jak inne noworodki. Spojrzał mi prosto w oczy, cicho, jakby już wszystko rozumiał. Jego skóra delikatnie lśniła w ciemności. Gdy nucę mu nocne kołysanki, słyszę drugą, cichą melodię, która współgra z moją to głos Tomasza.
Nazwaliśmy go Tomasz‐Księżyc, bo oznacza Tomasz należy do nieba. Nie był nigdy naprawdę mój.
Przed odchodzeniem w drugą stronę zostawił mi ostatni dar fragment siebie, którego żadna cień nie odbierze.
Koniec.