"Mój syn jest uczniem drugiej klasy szkoły podstawowej. Wychowuję go sama. Były mąż i jego rodzina się od nas odwrócili. Moi rodzice mieszkają na drugim końcu Polski. Gdyby nie świetlica, nie wiem, jak wyglądałby nasz dzień. Z racji tego, iż mój syn kończy zwykle lekcje około godziny 13, nie dałabym rady wszystkiego ze sobą pogodzić. Pracuję do 16" – pisze czytelniczka.
Zawsze coś nie tak
Miejsce: świetlica. Emocje: skrajne. Powód: nieznany. Świetlicy, jako miejscu samemu w sobie, zarzucamy wiele. Rozpoczynamy wyliczanie: za krótko otwarta, źle wyposażona, zaniedbana, no i te bajki. Jakim prawem się tam w ogóle pojawiają? Czepiamy się też pań nauczycielek, które na niej pracują: nie wykazują zaangażowania, nic im się nie chce, krzywym wzrokiem patrzą na dzieci.
Oskarżenia zwykle są bezpodstawne, z czego do końca nie zdajemy sobie sprawy. Utarło się, iż świetlica jest miejscem, w którym dzieci przesiadują "za karę" i powtarzamy to jak mantrę. choćby nie przeprowadzimy dochodzenia, by dowiedzieć się, jak to wygląda w rzeczywistości.
Drugi dom
Powróćmy do treści listu. "Na świetlicy mój syn spędza kilka godzin dziennie. Przyzwyczaił się i zbytnio nad tym nie ubolewa. Przypuszczam, iż ogromną rolę odgrywa moje podejście i to, w jaki sposób opowiadam mu o tym miejscu. Chcę, by czuł się tam bezpiecznie, trochę jak w domu. Zawsze wypowiadam się w samych superlatywach. Interesuję się tym, co danego dnia robił, jaki rysunek namalował czy jaką budowlę udało mu się zbudować.
Z paniami, które opiekują się moim dzieckiem, staram się mieć dobry kontakt. Uśmiechnę się, zagadam, podziękuję. We współczesnym świecie przepełnionym wymaganiami i żądaniami to wiele. Proszę mi wierzyć.
Ojciec, opamiętaj się
Kilka dni temu byłam świadkiem bardzo nieprzyjemnej sytuacji. Wysoki, postawny mężczyzna w eleganckim garniturze odbiera dziecko ze świetlicy. Córka ucieszyła się na jego widok. Odsunęła krzesełko, złapała plecak i w podskokach zaczęła kierować się w stronę wyjścia. 'Wróć, proszę i sprzątnij po sobie zabawki' – powiedziała nauczycielka. Ton głosu był spokojny i bez pretensji. Wyczułam choćby ciepłą nutkę.
Na twarzy dziewczynki pojawiło się niezadowolenie, zmieszanie. Zatrzymała się, odwróciła w kierunku stoliczka, przy którym siedziała. Mimo niechęci chciała wrócić i naprawić swój błąd.
'Moja córka nie jest tutaj od sprzątania. To pani obowiązek'– powiedział podniesionym tonem głosu ojciec i złapał córkę za rękę. Wyszli choćby bez słowa pożegnania.
Wstyd
Choć byłam tylko obserwatorką, a nie uczestniczką całego zajścia, poczułam wstyd. Poczułam się niezręcznie, nie wiedziałam, jak komentować i czy w ogóle. Spojrzałam na nauczycielkę, która najwyraźniej nie była zaskoczona zaistniałą sytuacją. 'Taki szacunek do naszej pracy mają niektórzy rodzice' – powiedziała z przekąsem".
Pani Monika nie kryje swojego oburzenia. Jakim prawem człowiek do drugiego człowieka odnosi się z taką pogardą, z takim brakiem Szacunku? Zgadzam się z jej zdaniem.
Zastanawiam się: dlaczego?. Co tego tatę czyni lepszym od innych? Dlaczego w taki, a nie inny sposób wychowuje swoje dziecko? Dlaczego nie uczy szacunku do drugiego człowieka, do jego pracy? Bo był w garniturze? Bo postawa i eleganckie ubranie skłaniają do wymagania i żądań?