Staruszka z bloku: opowieść o samotności i małym cudzie

newskey24.com 1 tydzień temu

Wiedziecie, dzieci, siedzę już w tym domu dla starców i czasem myślę o tym, jak to było w moim życiu wcześniej. Otóż mieliśmy w naszym bloku taką babcię z dwudziestego trzeciego mieszkania. Oj, nikt jej tam nie lubił. I nikt tak naprawdę nie wiedział, jak się nazywa ani jak ma na imię, ani jak po ojcu, nic. A szczerze mówiąc, nikt nie chciał wiedzieć.

Była taka mała, siwa, w grubych okularach, które zamiast oprawek trzymały się na szarym plastrze przylepionym brudnymi końcami. Chodziła cichutko, szurała nogami w starych, wytartych butach z podartymi noskami. W ręce niosła zniszczoną siatkę, a za nią biegał mały piesek malutki, ale szczekał okropnie, jakby był ogromnym stróżem. Szczekał na każdego, kto zbliżał się do jej drzwi, a odwiedzających nie brakowało bo sąsiadów denerwowały trzy rzeczy.

Pierwsza ten telewizor. Oj, jak on huczał od samego rana aż do wieczora, i to na całą głośność. Druga karaluchy, które wypełzały z jej mieszkania na całą klatkę. I trzecia ten stęchły, nieprzyjemny smród, który nigdy się nie wietrzył, choćby winda i schody były nim przesiąknięte.

I to wszystko doprowadzało ludzi do łez. Przychodzili, krzyczeli, pytali: „Kiedy to się wreszcie skończy?” A babcia patrzyła na nich swoim małym, przymrużonym wzrokiem, uśmiechała się, jak dziecko, i mówiła:
Zaraz, zaraz

I na chwilę milkło. Ale nie na długo, bo wszystko zaczynało się od nowa.

A wiecie, jak się nazywała? Stanisława Karolowa. Miała prawie osiemdziesiąt pięć lat. Rok temu ciężko zachorowała przeziębienie takie, iż prawie ogłuchła. Chciała aparat słuchowy, ale pieniędzy nie było, a kolejka długa. Emerytura marna trzeba płacić za media, leki kupować, a jeszcze dla pieska Bąbla jej jedynego słoneczka.

Ten Bąbel to był prawdziwy przyjaciel! Zjawił się u niej wiele lat temu, kiedy mąż umarł, a dzieci i krewni nie, nikogo nie było. Stanisława szła ze sklepu w deszczu i zobaczyła na śmietniku małego szczeniaka brudnego, trzęsącego się, tak samotnego. Chciała przejść obok, bo ledwo trzymała się na nogach, ale on podążył za nią. Tak już zostało, stał się jej całym światem.

A to mieszkanie… To mieszkanie było jak mini-składzik czarownicy: wszystko brudne, śmierdziało niemiło, a karaluchy biegały wokół. Ale Stanisława pewnie albo tego nie widziała, albo nie chciała widzieć. A sąsiedzi coraz bardziej się wściekali walka wydawała się beznadziejna.

I oto pewnego dnia pojawiła się Kasia nowa sąsiadka, rozwiedziona, z dzieckiem. Z ulgą podpisała umowę najmu i na początku nie zwracała uwagi na smród i karaluchy. Ale kiedy pewnego wieczoru zobaczyła, jak po kuchennym stole biegają dwa karaluchy, aż się wzdrygnęła. I zaczęła walczyć z tym bałaganem.

A tu rzecz interesująca sąsiadka z trzeciego piętra opowiedziała jej o Stanisławie Karolowej. O całej tej historii z telewizorem, karaluchami i smrodem. Kasia współczuła babci, bo rozumiała, jak to jest być samotną. Postanowiła pomóc.

I zaczęło się nowe życie: Kasia z synem Bartkiem chodzili do babci, pomagali, kupowali jedzenie, bawili się z Bąblem. Babcia cieszyła się, iż nie jest sama, a Kasia i Bartek zyskali nową rodzinę.

Z czasem smród zniknął, karaluchy też, a telewizor zaczął grać ciszej. Ale plotki poszły mówili, iż Kasia chce zabrać mieszkanie dla siebie. Ale jej to było obojętne ważne, iż mogła dać Stanisławie trochę ciepła.

Minął prawie rok. Pewnego dnia Stanisława Karolowa odeszła z tego świata. Żegnano ją spokojnie, bez zbędnego hałasu, tak jak pewnie by chciała. Bąbel został z Kasią i Bartkiem teraz byli prawdziwą rodziną.

Więc widzicie, dzieci, życie bywa czasem ciężkie i niesprawiedliwe. Ale choćby w starości, u tych, o których wszyscy zapomnieli, może narodzić się mały cud gdy ktoś przyjdzie i podaruje trochę ciepła i troski. Oto prawdziwe szczęście.

Idź do oryginalnego materiału