Zgubił ją na zawsze, nie zdążywszy choćby przeprosić.
Ciemne ulice Krakowa towarzyszyły Adamowi w drodze do domu po długim dniu pracy. Szedł z głową pełną myśli, ale niepokój ściskał mu serce. Okna ich mieszkania na czwartym piętrze były ciemne. „Gdzie się znowu podziewa?” – przemknęło mu przez głowę. Wszedł do pustego wnętrza, a cisza uderzyła go jak obuchem. Nie zdążył choćby zdjąć butów, gdy rozległo się pukanie do drzwi. Sąsiadka, z twarzą ściągniętą niepokojem, wypowiedziała słowa, które przewróciły jego świat do góry nogami: „Zabrała waszą żonę, Katarzynę, karetka.” Adam zastygł, nie wierząc własnym uszom. Jego życie – pełne błędów i straconych szans – rozpadło się w jednej chwili, pozostawiając tylko żal i ból.
Ta myśl uderzyła w niego jak grom jeszcze na ulicy. Zatrzymał się, czując, jak ziemia usuwa mu się spod nóg. „Jak mogłem być tak ślepy?” – pomyślał, gorzko się uśmiechając. Wszystko było takie oczywiste, a on tego nie widział. W domu czekała Katarzyna – kobieta, którą kiedyś kochał, ale dawno przestał doceniać. Wyobraził sobie ich spotkanie: ona, jak zwykle, rzuci chłodne „Wróciłeś?” i odejdzie do kuchni, choćby na niego nie patrząc. „Zjesz coś?” – zapyta, a w jej głosie nie będzie ani odczucia ciepła.
Dawniej gotowała z sercem: piekła pierogi, zbierała przepisy, robiła przetwory. Ale w ostatnich latach wszystko się zmieniło. Dla dzieci, gdy przyjeżdżały, wciąż się starała, ale dla niego – ani śladu troski. Jej gotowanie stało się bez smaku, jakby robiła to tylko z obowiązku. Gdy tracił cierpliwość, sam smażył ziemniaki albo lepił pierogi, w milczeniu, bez wyrzutów. Jadała, ale nigdy nie podziękowała. Jej obojętność go zabijała, ale milczał, by nie wywoływać kłótni.
Kiedyś była inna. Jej czułość, troska, ciepłe uściski ogrzewały jego duszę. Mogła przytulić się do niego i trwać tak, jakby dzieliła się własnym sercem. Ale te chwile zostały w przeszłości. Teraz jej opieka wydawała się mechaniczna, jakby była przekleństwem. Kiedy to się zaczęło? Może wtedy, gdy Adam wychodził z kolegami, a ona czekała w domu? Albo gdy nie odebrał jej ze szpitala po narodzinach młodszego syna, bo „świętował z kumplami”? Wtedy myślał: „Wielka sprawa, przecież to impreza!” – ale jej wzrok, pełen cierpienia, pamiętał do dziś.
Katarzyna się zmieniła. Stała się zamknięta, wycofana. Denerwowała się na jego uwagi, zamykała w pokoju, jakby uciekała. Adam się wściekał: „Takie prawdziwe słowa! Mam do nich prawo!” Ale jej milczenie było gorsze niż krzyk. Gdy przyjeżdżały dzieci, ożywała: krzątała się, gotowała, uśmiechała. A z nim – znowu mur. „Kogo ona oszukuje?” – myślał. Życie uciekało, a ich małżeństwo stało się pustym rytuałem.
Adam dawno przestał wychodzić. Pracował jako inżynier, dobrze zarabiał, nie patrzył na inne kobiety. Ale Katarzynie zdawało się to obojętne. Zarabiała nie mniej, była niezależna, odważna. Czemu więc nie odeszła? Ze względu na dzieci? One dawno dorosły. Nie rozumiał jej. Kiedyś próbował, ale w końcu machnął ręką: „Jeśli chce tak żyć, niech żyje.” Ale głęboko w sercu marzył o normalności – o żonie, która wita go z euforią i żegna ze smutkiem. O miłości, której już nie było.
I wtedy ta myśl: ona go nie kocha. Może nigdy nie kochała. Przypomniał sobie, jak dziwił się, dlaczego taka mądra, wykształcona kobieta wybrała właśnie jego. Może po prostu nadeszła pora, a on – wysoki i przystojny – był wygodnym rozwiązaniem? „Wiedziała, iż dzieci będą ładne” – pomyślał z goryczą.
Wszedł do ciemnego mieszkania, a cisza ogłuszyła go. „Gdzie ona?” – niepokój narastał. Ktoś znów zapukał. Sąsiadka, unikając jego wzroku, powiedziała:
– Adamie, Kasię zabrali godzinę temu…
Biegł ulicami, dławiąc się łzami. Po raz pierwszy w życiu modlił się:
– Boże, tylko nie zabieraj jej! Jak ja bez niej? Proszę, uratuj ją! jeżeli przeżyje, wszystko naprawię, przysięgam! Pójdę do kościoła, do klasztoru – tylko ocal ją!
Ale Katarzyny już nie zobaczył żywej. W szpitalu powiedzieli, iż jej serce zatrzymało się jeszcze w karetce. Świat zawalił się na dobre. Przez kilka dni żył jak we mgrze. Dzieci, przyjaciele, krewni coś mówili, ale on tego nie słyszał. W głowie tętniło tylko jedno: „Nie zdążyłem przeprosić.”
Teraz Adam żyje sam. Dzieci prosiły, by zamieszkał z nimi, ale odmówił. Często chodzi do pobliskiego kościoła. Tam, wśród ciszy i zapachu kadzidła, wydaje mu się, iż Kasia jest blisko. Ściany świątyni, jakby żywe, rozumieją jego ból. Spogląda na obrazy i szepcze: „Wybacz, iż cię nie doceniałem.” Ale odpowiedzi nie ma – tylko cisza, która teraz jest jego jedynym towarzyszem.