Nazywam się Katarzyna. Mieszkam w małym miasteczku na Podlasiu, gdzie wszyscy się znają, a plotki rozchodzą się szybciej niż wiatr. Z mężem jesteśmy szczęśliwie małżeństwem od wielu lat i mamy dwoje dorosłych dzieci – syna i córkę. Mój mąż zawsze dobrze zarabiał, więc poświęciłam się rodzinie: domowi, dzieciom, tworzeniu przytulności. To było moje powołanie i nigdy nie żałowałam tej decyzji.
Nasze dzieci dawno wyfrunęły z rodzinnego gniazda. Córka, Agnieszka, wyszła za mąż i teraz mieszka we Włoszech, ciesząc się słońcem i nowym życiem. Często do siebie dzwonimy i wiem, iż jest szczęśliwa. Natomiast syn, Jakub, pozostał bliżej – w Białymstoku. Jest żonaty i zawsze byłam dumna, jak ułożył sobie życie: stabilna rodzina, dobra praca, szacunek współpracowników.
Jesteśmy już na emeryturze, ale starcza nam środków, by żyć wygodnie. Nigdy nie obciążaliśmy dzieci prośbami o pomoc, zawsze staraliśmy się być ich oparciem. Dlatego, gdy Jakub zaprosił nas na obchód dziesięciolecia swojego małżeństwa, ucieszyłam się. To była okazja, by zebrać się razem i cieszyć się jego szczęściem. Przyjęcie odbywało się w eleganckiej restauracji w centrum miasta, a ja z niecierpliwością wyczekiwałam tego rodzinnego wieczoru.
W restauracji zgromadziło się mnóstwo gości: przyjaciele Jakuba, jego koledzy z pracy, krewni. Atmosfera była lekka i radosna. Goście wznosili toasty, gratulowali jubilatom, dzielili się ciepłymi słowami. Potem przyszła pora na wspomnienia – każdy opowiadał zabawne historie z przeszłości. Jakub, promieniejąc uśmiechem, nagle zwrócił się do mnie i poprosił, żebym opowiedziała coś śmiesznego z jego dzieciństwa. Wzruszyłam się – mój syn chciał, bym podzieliła się czymś osobistym, czymś, co nas łączy.
Zamyśliłam się i przypomniałam sobie, jak mały Kuba uwielbiał wkradać się do szafy siostry, wkładać jej sukienki i z poważną miną ogłaszać, iż teraz jest „księżniczką”. Ta historia zawsze wywoływała uśmiech na naszych twarzach – taka niewinna dziecięca fantazja. Opowiedziałam ją z czułością, a goście wybuchnęli śmiechem, niektórzy choćby pokiwali głowami ze wzruszeniem. Myślałam, iż dodałam wieczorowi ciepła.
Lecz kilka minut później Jakub podszedł do mnie, a jego twarz wykrzywiał gniew. „Mamo, jak mogłaś? Wystawiłaś mnie na pośmiewisko przed wszystkimi!” – syknął. Zaniemówiłam. Moje słowa, wypowiedziane z miłością, stały się dla niego ciosem. Próbowałam tłumaczyć, iż nie chciałam niczego złego, iż to była tylko niewinna historia, ale on tylko machnął ręką i odszedł. Przez resztę wieczoru mnie unikał, a ja czułam, jak serce ściska mi się z bólu i niezrozumienia.
Minęły dwa tygodnie, a rana w sercu tylko się pogłębia. Jakub nie dzwonił, nie pisał. Gdy wybierałam jego numer, odrzucał połączenie, jakbym była obcą osobą. W desperacji postanowiłam pojechać do niego, by porozmawiać i wyjaśnić sytuację. Ale ta rozmowa złamała mi serce. „Nie chcę cię widzieć, mamo – powiedział chłodno. – Zrobiłaś ze mnie pośmiewisko przed przyjaciółmi i kolegami z pracy. Jak mam teraz na nich spojrzeć?” Jego słowa ciąły jak nóż. Próbowałam się usprawiedliwiać, ale on tylko powtórzył: „Po prostu wyjdź”.
Od dwóch miesięcy nie rozmawiamy. Mój syn, którego wychowywałam, kochałam, chroniłam, odwrócił się ode mnie przez jedną niewinną opowieść. Nie śpię po nocach, analizując tamten wieczór, starając się zrozumieć, gdzie popełniłam błąd. Przecież to tylko dziecięca zabawa, jaką przechodzi wielu maluchów. Dlaczego wziął to tak do siebie? Może naprawdę nie rozumiem jego świata, jego wartości?
Wciąż mam nadzieję, iż czas zagoi tę ranę. Może Jakub ochłonie i zrozumie, iż nie chciałam mu źle. Ale póki co moje serce pęka z żalu i tęsknoty. Opowiedziałam o tym Agnieszce, a ona była przerażona: „Jak on mógł tak cię potraktować, mamo?” Jej wsparcie dodaje mi otuchy, ale nie uśmierza bólu. Czy naprawdę straciłam syna przez jeden głupi żart? Jak mam z tym żyć?