"Odkąd wystawiono oceny na koniec roku, każdy poranek i wieczór w naszym domu wyglądają tak samo. Mój syn, uczeń 7 klasy szkoły podstawowej, jęczy i płacze, iż nie chce już chodzić do szkoły, bo 'nikt już nie chodzi', 'jest nudno', 'i tak nie ma lekcji', 'chyba tylko pięć osób dzisiaj było'.
Kurczę, nie rozumiem tego. Pamiętam ze swoich szkolnych lat, iż to chodzenie do szkoły po wystawieniu ocen było fantastyczne. Był luz, życie towarzyskie kwitło, przerwy, a czasem i lekcje, jeżeli nauczyciele pozwolili, spędzaliśmy na boisku. Czuć już było lato, oczywiście nie mogliśmy doczekać się wakacji, ale nikt z moich koleżanek i kolegów nie przegapiłby dnia w szkole w takiej rozprężonej atmosferze.
My się po prostu lubiliśmy, chcieliśmy ze sobą spędzać czas, rozmawiać, wygłupiać, szeptać po kątach. I nauczyciele w tym czasie też jakby bardziej ludzcy byli… Co się stało z tymi dzieciakami, iż teraz nie chcą ze sobą przebywać, i jak tylko nie wisi nad nimi edukacyjny bat w postaci ocen i klasyfikacji, to kompletnie odpuszczają?
Mam pewną teorię i właśnie dlatego mój syn na pytanie 'Mogę dziś już nie iść do szkoły?' słyszy odpowiedź 'Nie ma mowy. Idziesz i koniec!'. Wydaje mi się, iż te rówieśnicze więzi rozluźniły się przez pandemię i nauczanie zdalne, i iż oni nie wiedzą, jak spędzać ze sobą czas bez urządzeń elektronicznych. Wolą kontaktować się ze sobą w grach online.
Gdybym pozwoliła mu zostać w domu, to snułby się cały dzień w piżamie na trasie komputer-lodówka-łóżko-komputer. Na samą myśl mi słabo. Więc nie, nie ma mowy. Póki mam coś do powiedzenia, mój syn będzie chodził do szkoły do samego rozdania świadectw. Przynajmniej nie będzie siedział cały dzień przed komputerem. I niech nawiązuje relacje chociaż z tą piątką, która też wciąż chodzi. jeżeli tego trzeba, żeby doświadczał analogowego życia, to trudno – biorę na klatę jego niezadowolenie.
Napisałam na Facebooku w zamkniętej grupie dla rodziców, iż mój syn chodzi dalej do szkoły, bo przynajmniej nie siedzi wtedy przed komputerem. Co się naczytałam na swój temat! Że widać kiepska ze mnie matka, skoro nie umiem kontrolować czasu, który spędza na graniu i oglądaniu filmików, iż 'gówniarz' potrzebuje obowiązków domowych, iż w tym czasie mógłby na przykład obiad ugotować dla rodziny (serio? hahaha!), iż go krzywdzę, bo cały rok się uczył i teraz ma prawo odpocząć…
Ale moment, chwileczkę… Mówimy o tygodniu szkoły po ostatecznym wystawieniu ocen. Przecież zaraz zaczynają się wakacje i odpocznie! Ba! Będzie miał tyle odpoczynku, iż uszami mu zacznie wychodzić. Serio, rok szkolny trwa do rozdania świadectw, potem jest laba. I przepraszam, iż pracuję, więc nie kontrolowałabym syna przez 8 godzin, by nie usiadł przy komputerze.
Naprawdę nie sądzę, żeby dzieciom działa się krzywda, jeżeli pochodzą do szkoły do samego końca. Czego je uczymy, pozwalając im zostać w domach? Że ważne jest tylko staranie się, jeżeli jest nagroda (oceny), a iż jeżeli już nie ma kontroli, to można odpuścić? Czy tak wygląda dorosłe życie, do którego powinniśmy je przygotować? Czy takich cech chcemy u naszych dzieci?
Nie, mój syn może jęczeć, iż to nie fair, iż inni nie chodzą, a on musi, może się na mnie złościć, ale ja zdania nie zmienię. A innym rodzicom też radziłabym przemyśleć ten wyluzowany stosunek do obowiązku szkolnego".