Syn wynajął nasze mieszkanie, nie informując nas. Oddaliśmy mu wszystko, a zostaliśmy z niczym.

newsempire24.com 4 dni temu

Mój syn wynajął nasze mieszkanie i choćby nie uznał za stosowne nas uprzedzić. Oddaliśmy mu wszystko, a zostaliśmy z niczym.

Z moim mężem Mirosławem pobraliśmy się, gdy oboje mieliśmy po dwadzieścia trzy lata. Byłam już wtedy w ciąży, ale na szczęście zdążyliśmy ukończyć studia pedagogiczne. Nasze rodziny nie były zamożne – nie mieliśmy ani „złotego dna”, ani wpływowych krewnych, ani oszczędności. Od pierwszych dni musieliśmy harować, żeby przetrwać.

Niemal w ogóle nie wzięłam urlopu macierzyńskiego. Nie miałam pokarmu – może przez stres, może przez ciągłe niedojadanie – i gwałtownie przerzuciliśmy syna na mleko modyfikowane. W wieku jedenastu miesięcy posłaliśmy go do żłobka. Tam nauczył się jeść wazyczką, korzystać z nocnika i zasypiać bez kołysania. A my z Mirosławem całkowicie oddaliśmy się pracy – najpierw wynajmowaliśmy kawalerkę, potem przenieśliśmy się do akademika, w końcu uzbieraliśmy na mieszkanie, a jeszcze później kupiliśmy dwupokojowe w dobrej dzielnicy.

Kilka lat temu nabyliśmy działkę rekreacyjną pod Warszawą. Mirosław sam zbudował tam schludny drewniany domek: dwa pokoje, sauna, piec. Przywieźliśmy meble, założyliśmy ogródek. Wydawało się, iż teraz można wreszcie żyć dla siebie. Mieliśmy zaledwie po czterdzieści sześć lat, przed nami całe życie.

Ale nasz syn, Bartek, w wieku dwudziestu trzech lat postanowił się ożenić. Jego narzeczona, Kinga, pochodziła z bogatej rodziny – oboje skończyli prawo. Rodzice dziewczyny byli zamożni: mieli trzypiętrowy dom, drogie samochody, własny biznes. Ich córka oczywiście chciała wesele w eleganckiej restauracji, limuzynę, miesiąc miodowy i… osobne mieszkanie.

Z mężem zawsze czuliśmy wobec syna pewien dług. Całe dzieciństwo spędził w żłobkach, przedszkolach, zajęciach dodatkowych – bo my byliśmy pochłonięci pracą. Staraliśmy się to wynagradzać prezentami: zabawki, ubrania, wyjazdy, korepetycje. Na osiemnastkę podarowaliśmy mu stary, ale sprawny samochód. Gdy dostał się na studia, płaciliśmy czesne. I oczywiście nie mogliśmy mu odmówić także teraz. Oddaliśmy wszystkie oszczędności na wesele, a potem… ustąpiliśmy mu naszego mieszkania i wyprowadziliśmy się na działkę.

Rodzice Kingi mieli inne podejście – inwestowali w córkę: kupili jej norek, złotą biżuterię, meble do nowego mieszkania. Bartek, początkowo wdzięczny, zaczął się zmieniać. Z każdym miesiącem dzwonił rzadziej. Najpierw przyjeżdżał co dwa tygodnie, potem – raz w miesiącu. A w końcu zupełnie zniknął.

Pewnego dnia spotkaliśmy na targu naszą dawną sąsiadkę, która mimochodem rzuciła:

— Wy nic nie wiecie? Wasze mieszkanie jest wynajmowane. Bartek z Kingą mieszkają u jej rodziców, podobno tam im wygodniej.

Mirosław zbladł. Ledwo ustał na nogach. Natychmiast zadzwoniliśmy do syna. Usłyszeliśmy tylko lodowate:

— Sami mi oddaliście to mieszkanie. Moja żona nie chce żyć w waszej „komunie”, a wynajmować coś dla nas to za drogo. Niech lokatorzy płacą.

Kiedy próbowaliśmy porozmawiać o zaufaniu i przyzwoitości, wybuchnął:

— Całe życie byłem biedakiem! Inni mają normalnych rodziców, a ja was – nauczycieli, którzy tylko moralizują! Mam dość wstydu przed teściem, iż moi rodzice to zwykli urzędnicy!

Po tej rozmowie postanowiliśmy działać. Nie pozew, po prostu pojechaliśmy do mieszkania, porozmawialiśmy z lokatorami – wyjaśniliśmy sytuację. Okazali się rozsądnymi ludźmi i po miesiącu się wyprowadzili.

Wróciliśmy do swojego domu. Z synem nie utrzymujemy kontaktu. Mąż bardzo to przeżywa, ja również. Tak, oddaliśmy mu wszystko – bezwarunkowo, z miłości. A zostaliśmy z pustymi rękami i złamanymi sercami.

Może kiedyś zrozumie. A może nie. Ale jedno wiem na pewno: nigdy nie poświęcaj wszystkiego dla tych, którzy tego nie doceniają.

Idź do oryginalnego materiału