Moje życie w małym miasteczku pod Warszawą zamieniło się w koszmar od kiedy moja synowa, Kinga, zaszła w ciążę. Nasze relacje nigdy nie były ciepłe, ale przed ciążą znosiłam jej chamstwo, mając nadzieję na spokój w rodzinie. Teraz jednak przekroczyła wszelkie granice: wyzywa nas z mężem, krzyczy, upokarza, a nasz syn, Tomasz, stoi obok i milczy, tłumacząc jej „stanem”. Jej wulgarność rozrywa mi serce, a bierność syna boli najbardziej.
Od początku wiedzieliśmy z mężem, Wojciechem, iż Kinga to nie złota rączka. Arogancka, niekulturalna, od pierwszego dnia patrzyła na nas z wyższością. Ale przez jakiś czas się powstrzymywała. Nie jesteśmy z wyższych sfer, ale mamy wychowanie i ignorowaliśmy jej zaczepki. Wszystko się zmieniło, gdy zaszła w ciążę. Jakby ktoś zdjął z niej maskę: stała się nie do zniesienia, a jej słowa — toksyczne. Wrzeszczy na nas, obraża, a Tomasz tylko wzrusza ramionami: „Ona jest w ciąży, trzeba ją oszczędzać”. Duszę się z bezsilności, ale on tego nie widzi.
Przykład? Moje urodziny rok temu. Przygotowałam stół, spędziłam cały dzień w kuchni, chciałam, by goście byli zadowoleni. Kinga nie zjadła bigosu — normalna osoba by przemilczała, ale ona wstała i rzuciła: „To najgorsza potrawa, jaką jadłam! Obrzydlistwo, nigdy więcej tego nie rób!”. Zamarłam. Goście wymieniali spojrzenia, czułam upokorzenie. Nie odpowiedziałam, ale we mnie gotowała się złość. Tomasz próbował ją uciszyć, ale ona kontynuowała: „Mam prawo mówić, co myślę! To ohyda!”. Reszta zjadła wszystko do czysta — tylko ją uraziło. Jej słowa były jak policzek, a syn choćby brwi nie uniósł.
Ich wesele to osobna historia, do dziś wspominam ją z drżeniem. Kinga upiła się, paplała głupoty, a potem rzuciła się na siostrę z byle powodu. Goście byli w szoku, ledwo je rozdzielili. Jej rodzice siedzieli spokojnie, jakby to była norma. Wtedy zrozumiałam, iż jej chamstwo to nie przypadek, ale część jej charakteru. Ale choćby to nie przygotowało mnie na to, co zaczęło się z ciążą. Pod pretekstem „hormonów” stała się tyranem. Każde słowo, każda uwaga wywołuje u niej furię, a my z Wojtkiem jesteśmy celem jej wyzwisk.
Gdy na USG powiedzieli, iż będzie chłopiec, kupiliśmy niebieski zestaw ubranek. Przyszliśmy w gości, wręczyliśmy z uśmiechem, a w odpowiedzi usłyszeliśmy: „Oszaleliście?! To zła wróżba, nie kupuje się przed porodem!” Kinga wrzeszczała, nazywając nas zabobonnymi debilami, a Tomasz stał ze spuszczoną głową, nie śmiejąc jej uciszyć. Wyszliśmy upokorzeni. Nie mogłam uwierzyć, iż syn pozwala tak traktować rodziców.
Ostatnio nasza córka, Agnieszka, zaprosiła nas wszystkich na obiad z okazji urodzin. Cieszyliśmy się na spokojny wieczór. Kinga przyszła w szpilkach, choć brzuch miała już spory. Szepnęłam: „Może lepiej założyć wygodniejsze buty? To niebezpieczne”. Wtedy piekło wybuchło. „Chcesz, żebym się przewróciła i straciła dziecko?! Marzy wam się, żebym się połamała!” Jej oskarżenia były potworne. Wojtek stanął w mojej obronie, poprosił, by uważała, co mówi, ale Kinga wpadła w jeszcze większą wściekłość, nazwała nas „starymi głupcami” i trzaskając drzwiami, wyszła. Tomasz pobiegł za nią, choćby nie przepraszając. Urodziny były zrujnowane, siedzieliśmy przygnębieni, a goście szeptali.
Nie mogłam dojść do siebie. Gdyby moja Agnieszka, matka dwójki dzieci, tak traktowała teściową, spaliłabym się ze wstydu. To nie brak maniTo już koniec naszej cierpliwości – czas postawić twarde granice, zanim ta zatruta relacja zniszczy nas do reszty.