Rodzice w restauracjach są niemile widziani
"Widziałam ostatnio w mediach społecznościowych sporo artykułów dotyczących obecności dzieci w kawiarniach i restauracjach i postanowiłam do was napisać w tej sprawie. Chciałabym podzielić się własną historią i refleksją. Jestem mamą dzieci w wieku przedszkolnym i na co dzień spędzam z nimi dużo czasu, więc obecność maluchów jest dla mnie tzw. chlebem powszednim" – rozpoczyna swój list nasza czytelniczka Dagmara, mama trójki dzieci.
"Maluchy w restauracjach i we wszelkich publicznych miejscach raczej mi nie przeszkadzają, jestem przyzwyczajona do tego, iż nie zawsze w ich towarzystwie jest cicho i spokojnie. Z drugiej strony rozumiem też rodziców, iż wychodzą z dziećmi z domu i nie chcą ich izolować od normalnego życia społecznego, chcą zjeść czasem na mieście, wypić kawę w kawiarni. Po prostu pobyć wśród dorosłych, szczególnie jeżeli na co dzień poświęcają dzieciom większość czasu".
Bezdzietna koleżanka nieprzyzwyczajona do hałasu
Kobieta przyznaje, iż w ostatnim czasie spotkała ją taka niemiła sytuacja w restauracji: "Ostatnio jednak poszłam na kolację z bezdzietną przyjaciółką, która mieszka sama z psem i kotem, więc w jej domu jest cicho i spokojnie. Wydaje mi się, iż ona po prostu nie jest przyzwyczajona do przebywania z małymi dziećmi, które przecież generują hałas i brud.
Dziecko tak po prostu funkcjonuje, uczy się dopiero zasad społecznych i nie ma co od niego wymagać, iż roczniak będzie jadł w ciszy, dzięki sztućców i na koniec podziękuje kelnerowi za posiłek. Podczas tego naszego wspomnianego wyjścia do restauracji, siadłyśmy przy stoliku na dworze. Kilka stolików od nas siedziały dwie pary z kilkorgiem dzieci, które bawiły się w kąciku dla dzieci. Najstarsze z nich mogło mieć ok. siedem lat, najmłodsze pewnie koło dwóch. Było ich pięcioro.
Dzieci śmiały się, przekomarzały, biegały do rodziców, żeby zjeść albo się napić. W ogóle nie zwracałam na to uwagi, przyzwyczajona do własnej trójki dzieci w domu. Znajoma natomiast nie mogła przeboleć tego, jak rodzice mogą chodzić w publiczne miejsca z 'tak rozwydrzonymi bachorami'. Dodała też coś o tym, iż do takich miejsc lepiej zabierać psy niż dzieci, bo te przynajmniej są cicho".
Znieczulica i brak życzliwości
Mama trójki maluchów była zasmucona reakcją koleżanki: "Szczerze mówiąc, te dzieci nie robiły nic złego – żadne choćby nie krzyczało, ani nie zaczęło płakać. One po prostu się bawiły. Moja przyjaciółka przez całe nasze spotkanie nie umiała się skupić na rozmowie ze mną, rozwijaniu rozmowy i słuchaniu tego, co do niej mówię.
Było mi przykro, bo ona cały czas tylko się wkurzała i komentowała rodziców i dzieci. Najpierw zapytałam, czy chce się przesiąść gdzieś z dala od rodzin, ale tylko machnęła ręką. W pewnym momencie jej narzekań miałam już trochę dość i zwróciłam jej uwagę, iż ja też jestem takim rodzicem i doskonale rozumiem tych, którzy chcą czasem 'wyjść do ludzi' i spotkać się ze znajomymi w knajpce.
Zrobiło jej się chyba nieco głupio, bo zamilkła. Jestem zdania, iż otoczeniu przydałoby się choć trochę zrozumienia, empatii i życzliwości. Bardzo mi tego brakowało w mojej znajomej, tym bardziej iż te dzieci naprawdę nie zachowywały się w jakiś negatywny sposób. Czy jesteśmy już tak zgorzkniałym i nieżyczliwym społeczeństwem?" – kończy swój list Dagmara.