
Taki finał z łatwością można było przewidzieć. Ale jeżeli ktoś uważał, iż brak prac domowych=więcej czasu dla dzieciaków i iż ten czas młodzież będzie spędzać rozwojowo i kreatywnie, może się zdziwić. Rodzice, z którymi rozmawiamy, nie zostawiają na nowym systemie suchej nitki. Są wściekli, boją się o przyszłość swoich dzieci. Ale nauczyciele też nie mają litości.
Brak prac domowych, edukacja zdrowotna, ograniczenie lekcji religii i parę innych ostatnich zmian w szkołach – to wszystko nie bardzo podoba się Polakom. W niedawnym sondażu bezlitośnie ocenili szefową MEN Barbarę Nowacką. Zadowolonych z jej pracy jest tylko 39,1 proc. respondentów, co mocno wykorzystuje już PiS.
O edukacji zdrowotnej choćby nie ma już co wspominać. Wiadomo, iż większość uczniów na nią nie chodzi, ostatnie dane są kompromitujące. Burza już przetoczyła się przez Polskę, zresztą w rozmowach z nami sami rodzice choćby o tym nie wspominają. Co innego o całkowitym zakazie prac domowych.
„Rodzice są wkurzeni. Braki edukacyjne wyjdą za jakiś czas”
– To był poroniony, zły pomysł. Rodzice są wkurzeni i cały czas słyszy się głosy, iż jak nie ma pracy domowej, to jak dzieci mają się uczyć – mówi w rozmowie z naTemat Artur Sierawski, były nauczyciel, który w czasie rządów PiS bardzo krytykował deformę edukacji. Trzy lata temu odszedł z zawodu, ale wciąż ma kontakt z edukacją. Dziś z dystansu krytycznie ocenia też obecny resort.
– Tu i teraz dzieci na pewno są szczęśliwe, iż nie mają prac domowych. Mają więcej czasu, zajęły się sobą. Ale żeby w tym czasie zajęły się książką? Szczerze wątpię, iż tak jest. Uważam, iż braki edukacyjne wyjdą za jakiś czas. Że w długofalowej perspektywie, w przyszłości, to się odbije – mówi.
Emocje wokół tej kwestii są ogromne. Mnóstwo rodziców patrzy na to ze zgrozą. Rwą włosy z głowy, żeby nadrobić braki, nadgonić, przygotować dzieci do egzaminów. Niektórzy wydają majątek na korepetycje i zajęcia dodatkowe.
Wielu nie może też patrzeć, jak ten czas, który młodzież zyskała, niejednemu młodemu człowiekowi przelatuje przez palce. Zwłaszcza jeżeli rodzic umywa ręce. Bo przyznają, iż na zebraniach szkolnych objawiają się też rodzice, którzy cieszą się, iż mają święty spokój. Albo tacy co siedzą cicho, bo pewnie nie chcą się zdradzić, iż jest im to na rękę.
Matki uczniów: Siedzą na telefonach. Szlajają się bez celu
Mama 6–klasistki: – Czy przez brak prac domowych dzieci są szczęśliwsze? Pewnie tak. Spędzają więcej czasu przed telewizorem, na grach i oglądaniu głupich filmików w internecie. jeżeli rodzice nie mają czasu, żeby się nimi zająć, to tak to właśnie wygląda. Likwidacja prac domowych absolutnie nic nie daje. Tylko jeszcze zwiększa stres, co będzie, jak trzeba będzie zdać egzamin.
Mama 5-klasistki i licealistki w I klasie: – Jak dzieci spędzają ten czas? Na telefonie. Siedzą na Tik Toku albo na różnych grupach klasowych. Starsza młodzież widoczna jest w centrach handlowych. Tam szlajają się bez większego celu. Siedzą grupkami w częściach gastronomicznych albo po prostu włóczą się po sklepach. To zaczyna się w już w końcówce podstawówki. 7-8 klasa.
– Uważam, iż likwidacja prac domowych jest z krzywdą dla uczniów. Ten czas, które dzieciaki zyskały, przelatuje im przez palce. Chyba iż rodzice są zaangażowani, a dzieci mają zajęcia dodatkowe – dodaje.
Mama dziecka w wieku 9 lat, III klasa: – Wśród rówieśników mojej córki widzę, iż bardzo dużo dzieci zajmuje się telefonami i siedzi w internecie. Rodzice nie mają nad nimi kontroli. A to oznacza, iż w przyszłości będzie problem z zachowaniem, z rozwojem, z komunikacją pomiędzy dziećmi. I z poziomem edukacji.
Nauczycielka: Likwidacja prac domowych to był największy idiotyzm, jaki mógł się zdarzyć
Brak prac domowych obowiązuje w szkołach podstawowych od roku. Prace są tylko dla chętnych i nie ma za to ocen. Ostatnio wróciła dyskusja na ten temat, ale szefowa resortu edukacji wciąż uważa, iż efekt zmiany jest pozytywny, gdyż młodzież ma więcej czasu.
Katarzyna Prądzyńska, nauczycielka z LO w Kole, wcześniej w szkole podstawowej, ma takie obserwacje: – Jak młodzież spędza ten czas? Strasznie. Siedzą w komórkach, na social mediach, a wokół jest dużo hejtu. Część ma korepetycje. „Matka mnie wysyła” – mówią. Do tego ciuchy, impreza, melanż.
Kiedyś nieraz rozmawiałyśmy o polityce PiS ws. edukacji. – Nie jestem propisowska. Natomiast likwidacja prac domowych to był największy idiotyzm, jaki mógł się zdarzyć – mówi teraz w rozmowie z naTemat.
Sama słyszy od znajomych dzieci: – „Proszę pani, jest fajnie! Jest super!” Wychodzą ze szkoły i nic nie muszą. Szkoła jest fajna, to rodzic jest zły, bo wymaga. Ale już starsze dzieci, z VII i VIII klasy, te, które chcą się uczyć, podchodzą do sprawy zupełnie inaczej. One mają świadomość, iż czegoś im jednak brakuje, bo nikt ich tego nie nauczy.
Zwraca uwagę, iż to istotne zwłaszcza w mniejszych miejscowościach.
– Dzieci są w stanie nauczyć się historii, biologii, czy geografii, ale nie nauczą się matematyki, chemii, czy fizyki, o ile nie będą miały prac domowych. A pamiętajmy, iż w małych miastach pozostało kwestia dostania się do fajnej szkoły. To jakby trampolina do lepszej przyszłości – mówi.
Jest też kwestia przeskoku z podstawówki do liceum. Przypomnijmy, brak prac domowych obowiązuje tylko w szkołach podstawowych. jeżeli więc w podstawówce uczeń nic nie musi, w liceum nastolatek może przeżyć gigantyczny szok.
– Do tego trzeba było podejść inaczej. Prace domowe powinny być dostosowane do możliwości dziecka. I może nie powinny być zadawane na weekend? – rzuca hasło.
Rodzice: To obniża poziom edukacji. Dzieciom wyrządzono krzywdę
Matki, z którymi rozmawiamy, mówią o ogromnej roli rodziców, która przy braku prac domowych wzrosła jeszcze bardziej. Jeden da z siebie wszystko, a drugi nic.
– Pytanie, na czym rodzicom zależy, jakie mają priorytety i pracę. Wiadomo, iż jak ktoś ma bardziej absorbującą pracę, to mniej zajmuje się dziećmi. Albo jak ja – nie ma swojego wolnego czasu. Moja córka chodzi na zajęcia dodatkowe, uprawia sport, mam kontrolę nad jej edukacją. Natomiast ja nie mam czasu wolnego. Oczywiście, znajdą się osoby, którym to pasuje, żeby nie było lekcji. Ale wiadomo, iż to obniża poziom i wiedzę tych dzieci – mówi mama 9-latki.
Akurat każda z naszych rozmówczyń jest bardzo zaangażowana w organizowanie czasu swoich dzieci, zajęcia dodatkowe, choćby kontrole telefonów.
– Dzieci pewnie są szczęśliwsze bez prac domowych, ale to jest ze szkodą dla nich. Moje dziecko dobrze o tym wie. Dlatego, choćby jeżeli coś jest dla chętnych, to ona jest tą chętną, bo nie da się np. nauczyć matematyki bez wykonywania zadań i przykładów. Uważam, iż dzieciom wyrządzono krzywdę. Szczególnie takim, które mają problemy w nauce lub jakieś trudności z przedmiotami ścisłymi – mówi mama 5-klasistki.
Uważa też, iż właśnie przez brak prac domowych dzieci dostały dodatkowy czas na scrollowanie telefonów, co nie przynosi im żadnej korzyści. A jeszcze bardziej uczy je to nawyku właśnie takiej formy spędzania czasu. I iż choćby takim rodzicom, jak ona, którzy to kontrolują, trudno jest nad tym czuwać.
– One są we wszystkim o krok przed nami. Czas upływa im w telefonie. Nie są nauczone innej aktywności. Sama wiem, iż gdy są na przykład ferie, a ja jestem w pracy, telefon używany jest non stop. A gdy proponujemy córkom np. spacer, takie aktywności nie są dla nich atrakcyjne. To jak irracjonalne zachowanie. Uważają, iż się czepiamy. Po co mają tam iść? – mówi.
O samo-mobilizacji do nauki w tym wieku i z takim podejściem raczej można zapomnieć. Jak mówi jedna z matek, w całej klasie może znajdą się ze dwie osoby, które są w stanie same usiąść do nauki.
– To wszystko powinno być wyważone. Wcześniej faktycznie było dużo prac domowych, trudno było wkomponować zajęcia dodatkowe. Ale chodzi o to, żeby przez wszystkie lata podstawówki lekcje były prowadzone tak, żeby dzieci były przygotowane do egzaminów. Żeby w 8 klasie nie było wariactwa, nadrabiania materiału i chodzenia na nie wiadomo ile korepetycji – mówi.
Dlatego więc:
1. niektórzy rodzice dwoją się i troją, by dzieci jednak coś robiły w domu
2. niektórzy nauczyciele wychodzą im naprzeciw
Nauczycielka znalazła taki sposób na pracę domową
Matki opowiadają nam, jak w ich szkołach „przemycane” są prace domowe. W jednej, za zgodą rodziców i dla chętnych „jakieś” prace są zadawane. Nauczyciel zamiast ocen analizuje potem z uczniami ich błędy.
W innej nauczycielka stosuje taki patent: – Przed końcem lekcji zadaje uczniom z 15 zadań do zrobienia. Wiadomo, iż dzieciaki nie zdążą, więc każe im dokończyć w domu. I wie pani co? Ta nauczycielka uważana jest za dobrą, iż dobrze przygotowuje dzieci do egzaminów. Przecież chcąc dostać się do dobrej szkoły, trzeba znać matematykę. Nie ma opcji, żeby dziecko, nie robiąc przykładów z matematyki, dało sobie radę.
– Brak prac domowych jest bez sensu. Oczywiście, iż powinny wrócić, ale w rozsądnej formie. Tylko iż tu trzeba by zmienić wszystko. Cały program – powtarzają kobiety.
Ocena dla Babary Nowackiej? Jedynki bym jej nie dał
Artur Sierawski przyznaje, iż wcześniej dzieciaki bywały przemęczone i brakowało im czasu. Nauka w niejednej szkole odbywała się i przez cały czas odbywa na zmiany.
– W VII i VIII klasie uczniowie mają naprawdę dużo zajęć. Wracają późno, często muszą dojechać. Nie mają czasu w funkcjonowanie poza szkołą. W mojej gminie Wieliszew w większości szkół jest dwuzmianowość, a w jednej szkole grozi nam trzyzmianowość, więc tak naprawdę stoimy przed ogromnym wezwaniem, żeby to wszystko jakoś połączyć i zorganizować zajęcia jak najmniejszym kosztem – mówi.
Ale braku prac domowych nie pochwala. Nie wystawia też dobrej oceny Barbarze Nowackiej. Patrzy obiektywnie.
– Bardzo mocno krytykowałem zmiany wprowadzane przez PiS. Bardzo liczyłem na zmianę władzy i miałem ogromne nadzieje na zmianę w przestrzeni edukacyjnej. Ale to nie jest tak, iż w końcu moi doszli do władzy, więc co by nie zrobili, jest super. Nie jest super. Moim zdaniem poszło to raczej w kierunku negatywnym – uważa.
– Pani minister mnie zawiodła. Zaczęła od tego, co niepotrzebne – od kwestii światopoglądowych. Poszła na wojnę z pewną grupą społeczną, zamiast realnie zająć się problemami szkoły – punktuje.
O finansowaniu nauczycieli, czy zmianach programowych itp. można pisać bez końca. Ostatnio doszły też kwestie wycieczek szkolnych, które zbulwersowały nauczycieli.
– o ile nie zaczniemy od podstaw, ale naprawdę od podstaw, to nie widzę szansy na zmianę – uważa nasz rozmówca.
Jaką ocenę wystawiłby Nowackiej?
– Jedynki bym jej nie dał, bo na pewno to nie jest takie wywrócenie i zniszczenie polskiej szkoły jak za czasów Zalewskiej. Ale myślę, iż maksymalnie trója. Naciągana, z dwoma minusami – odpowiada.