Szept za szybą

newsempire24.com 4 dni temu

**Szepot za szkłem**

Sanitariuszka, kobieta o zmęczonej, spalonej wiatrem twarzy i oczach przygasłych od codziennego widoku cudzego cierpienia, niezgrabnie przełożyła przezroczystą torbę Alicji z jednej zniszczonej dłoni do drugiej. Folia chrupnęła, przerywając grobową ciszę windy. W torbie, niczym szyderstwo, rzucały się w oczy dziecięce ubranka malutki różowy kombinezon z króliczkami, kaftanik z haftem Jestem szczęściem mamy i biało-niebieskie opakowanie pieluszek. Na opakowaniu widniała duża, wyzywająca cyfra 1 dla nowo narodzonych. Dla tych, którzy dopiero zaczynają swoją drogę.

Winda, skrzypiąc zużytymi linami, powoli opuszczała ich na parter, a z każdym piętrem serce Alicji ściskało się coraz mocniej, stając się małą, bezbronną kulą bólu.

Nic się nie martw, dziewczynko głos sanitariuszki zabrzmiał chrapliwie i bez nadziei, jak skrzypienie niesmarowanych drzwi w pustym domu. Jesteś młoda, silna. Jeszcze urodzisz. Wszystko się ułoży Wszystko będzie dobrze.

Rzuciła Alicji szybkie, spode łba spojrzenie, pełne niezręcznego współczucia i chęci, by jak najszybciej skończyć tę męczącą podróż.

Masz starsze dzieci? zapytała, by wypełnić ciężką, dławiącą ciszę.
Nie wyszeptała Alicja, wpatrując się w migające przyciski pięter. Jej głos był pusty, pozbawiony życia.
To trudniejsze ciągnęła sanitariuszka. Co zdecydowaliście? Pochówek czy kremacja?
Pochowamy odparła Alicja, zaciskając usta. Jej wzrok utonął w brudnym, porysowanym lustrze windy, gdzie odbijała się jej własna, obca twarz blada, wypruta z uczuć.

Sanitariuszka westchnęła ze zrozumieniem, niemal zawodowo. Widziała takich tysiące. Młodych, starych, złamanych. Życie w tych murach dzieliło się na przed i po. Dla Alicji właśnie nastało to po.

Wychodziła ze szpitala sama. Nie było kocyka z różowymi lub niebieskimi wstążkami. Nie było szczęśliwego pochrapywania spod starannie otulonego rogu. Nie było uśmiechów, gratulacji, zdezorientowanych, ale radosnych spojrzeń rodziny, skromnych bukietów goździków pachnących zimą. Był tylko mąż, Marek, stojący u podnóża szpitalnych schodów z opuszczonymi, pełnymi winy oczami, zgarbiony, jakby dźwigał na barkach nieznoszone brzemię. I była ta straszna, paląca od środka pustka, która dzwoniła w uszach i odbierała oddech.

Marek objął ją niepewnie, jak obcy, bojąc się dotknięciem zadać jeszcze większy ból. Jego uścisk nie ogrzewał. Był tylko formalnością, rytuałem, który trzeba było wypełnić. Bez słów, bez pamiątkowych, głupich, a tak bardzo wtedy potrzebnych zdjęć pod szpitalnym wyjściem, w milczeniu opuścili budynek. Drzwi zamknęły się za nimi automatycznie, jakby zamykając na zawsze jeden rozdział życia.

Byłem już u tych Marek zawahał się, odpalając samochód. Silnik odpowiedział głuchym, martwym warkotem. U tych sępów z zakładu pogrzebowego. Wszystko załatwiłem na jutro. Ale jeżeli chcesz, możesz coś zmienić. Wybrałem biały wianek, mały, a trumienka beżowa, z różowymi urwał, połykając ślinę.

Nie ma znaczenia przerwała mu Alicja, wpatrując się w zaparowaną szybę. Nie mogę Nie mogę teraz o tym mówić.
Dobrze. znów odkaszlnął, nerwowo ściskając kierownicę.

Jakże zdradliwie jasne i wesołe było to grudniowe słońce! Odbijało się w kałużach, raziło oczy, igrało błyskami na szybach przejeżdżających samochodów. Krzyczało o życiu, którego już nie było. Gdzie był wiatr, gdzie ten smagający, lodowaty deszcz, gdzie mokry, przykry śnieg, lepiący się do twarzy jak plwocina Boga za wszystkie grzechy? Tak byłoby sprawiedliwiej Tak byłoby uczciwiej. W milczeniu minęli szlaban i wyjechali na zalane słońcem ulice. Alicja spojrzała na zabłocony bok ich samochodu z jakąś spóźnioną, absurdalną litością.

Ależ mamy brudne auto
Zapomniałem umyć. Chciałem trzy dni temu, ale potem no wiesz.
Jesteś chory? odwróciła się do niego Alicja.
Nie. Skąd to?
Ciągle kaszlesz.
Nie, to tylko nerwy. Ściska mnie w gardle.

Ruszyli. Świat na zewnątrz się nie zmienił. Te same miasto, te same ulice z przyklejonymi do krawężników petami, nagie, chude drzewa na tle szarych bloków z wielkiej płyty. Bezczelnie błękitne niebo bez ani jednej chmury. Zardzewiałe ogrodzenie szkoły, na którym ktoś niedawno świeżą farbą wypisał wyznanie miłości. Gołębie nadymały się na drutach. Szara, nieskończona wstęga asfaltu, wiodąca donikąd. Wszystko było po staremu. I to było nie do zniesienia.

* * *

Już w trzecim miesiącu ciąży Alicja poczuła się źle. Najpierw drapało ją gardło, potem przyszła gorączka, złamała ją w kościach. Przeziębienie, pomyślała. Ale pewnie to była grypa. Nie obeszło się bez leków. Martwiła się, ale lekarze uspokoili: nic poważnego, dziecko jest dobrze chronione. Po chorobie na plecach pojawiła się dziwna wysypka. Lekarz chorób zakaźnych, ledwo spojrzawszy, orzekł, iż to opryszczka, i przepisał silne leki przeciwwirusowe. Alicja brała je, dręczona poczuciem winy. Tabletki nie pomogły. Inny lekarz, dermatolog, tylko rozłożył ręce jaka opryszczka? To zwykła alergia, na tle nerwowym! Zalecił maść, i wysypka zniknęła. Kłopoty ze zdrowiem, wydawało się, skończyły. Alicja odetchnęła z ulgą i zaczęła czekać na poród, kupując wyprawkę i urządzając pokój dziecięcy.

W wyznaczonym terminie zaczęły się słabe skurcze, ledwo wyczuwalne, ale Alicja, pamiętając zalecenia, postanowiła jechać do szpitala.

Brak rozwarcia stwierdziła po badaniu położna. To skurcze przepowiadające. Trzeba je zatrzymać, zanim szyjka się otworzy.

Dostała kroplówkę z lekiem ham

Idź do oryginalnego materiału