[…] budzenie nadziei na demokratyczną otwartość szkoły, bez gotowości do przyjmowania wszelkich skutków swoich działań może nie doprowadzić do niczego, a choćby pogorszyć relacje w szkole.
Potrzeba wyjścia z fikcji
Tytuł tego tekstu ma cel podobny do pewnego typu zdjęć na profilach społecznościowych – autorzy postów ze zdjęciami sami przyznają, iż zamieszczają zdjęcia (często nieadekwatne do treści wpisu) dla przyciągnięcia uwagi.
Sam zauważyłem, iż temat demokracji w szkole pełni podobną funkcję jak te zdjęcia. Ma skierować uwagę na podstawowe zadanie szkoły, a więc uczenie uczniów współdecydowania za siebie i swoje otoczenie, a potem, no cóż, ma tylko przyciągać uwagę. Nazwałbym to działaniem na “lep podmiotowości”. Pięknie o tym mówić, ale tylko mówić.
Tu spróbujmy coś powiedzieć na poważnie o podmiotowości w szkole.
Demokracja jest niebezpieczna
Od pewnego czasu zapraszamy osoby dyrektorskie do warsztatów o partycypacji wszystkich środowisk wokół szkoły – w życiu szkoły. Warsztaty są skoncentrowane na postawach, ale przekazujemy na nich sporo gotowych pomysłów na to, jak skutecznie zaprosić nauczycieli, uczniów i rodziców do działania. Czasem myślę o tym, co się stanie, gdy nasze „sposoby” wejdą w życie. Sukces będzie oznaczał, że:
– rada pedagogiczna zostanie zorganizowana tak, iż nauczyciele też będą współodpowiedzialni za decyzje rady, a nie tylko dyrektor.
– odpowiedź na petycję rodziców pokaże, iż dyrekcja potraktuje z powagą niepokój matek i ojców,
– uczniowie będą realnie współdecydowali o programach, w które angażuje się szkoła.
Dobrze, pięknie, pożytecznie. Ale… Co jeżeli temu wszystkiemu nie będzie towarzyszyć gotowość zarządzających do dialogu? Po dużych nadziejach, przyjdzie rozczarowanie, a możliwy spór przeniesie się do władz samorządowych albo kuratoryjnych.
Zatem koncentrowanie uwagi na szkolnej demokracji i budzenie nadziei, bez gotowości do przyjmowania skutków swoich działań, może choćby pogorszyć sytuację. Znają to wszyscy, którzy kiedyś nie dopełnili obietnicy. Jak więc myśleć o demokracji w szkole? Zacząć od odwagi. I tolerowania – paradoksalnie – braku konkretów.
Demokracja jest trudna
Każdy szkoleniowiec słyszał pewnie nie raz te słowa i lekko cierpła mu skóra. „Przejdźmy do konkretów!”. Ale co jest konkret? Procedura, sposób działania, dokument, gotowy tekst. Dogodny sposób na poczucie bezpieczeństwa. Takie konkrety nie zastąpią jednak gotowości do działania w nowy sposób, ze świadomością jego konsekwencji, spośród których nie wszystkie dają się przewidzieć.
I tu – od dyrektorki, dyrektora – i jego umiejętności zniesienia tego dyskomfortu zaczyna się szkolna demokracja. A demokracji szkolnej choćby bardziej niż konkretów potrzebna jest refleksja. W tym znajomość osobistych zasobów, których można użyć w nieprzewidzianej sytuacji, świadomość osobistego celu i determinacji do jego osiągania.
Tego wszystkiego „konkret” nie zapewni. A bywa, iż gdy brakuje jasno sformułowanego celu działania, potrzeba konkretu wyraża tylko frustrację i wskazuje na ukryte fasady. Ręka w górę, kto zna to myślenie: „Nie damy rady tego zrobić na serio, więc pokażmy, iż to robimy, ale tak naprawdę tego nie róbmy”.
Tylko iż dłuższe funkcjonowanie w ten sposób tworzy szkodliwy nawyk – nie tylko na poziomie jednostek. Nawyk ujawni się także – a może przede wszystkim – w warunkach, gdy ktoś będzie naprawdę potrzebował zmiany. Ale wtedy będzie dla już za późno. Zmiana będzie widziana wyłącznie jako nowy zestaw procedur i dokumentów. To opowieść o prawdzie i fikcji, już nie w wymiarze moralnym, osobistym, tylko systemowym.
Po co nam zatem demokracja w szkole?
Właśnie przeciwko fikcji, fasadom, życiu na niby. Jak zatem wprowadzać do szkoły elementy partycypacji? Już wiemy: godzić się na brak konkretów, na większy trud. Co dalej?
Nie zaprzeczać. Szkoła to zawsze będzie miejsce zbiorowości dorosłych i dzieci, w której dorośli biorą więcej odpowiedzialności i wpływu niż dzieci, ale są zobowiązani zawodem lub rolą rodzicielską do troski i wspierania rozwoju dzieci.
Rodzice kierują się w tym przede wszystkim miłością, a osoby nauczycielskie, wśród których jest też osoba dyrektorska, profesjonalizmem. W tych warunkach demokracja musi respektować te role – i wzmacniać każdą z nich. Co oznacza, że:
zaangażowanie rodziców widzimy jako możliwość budowanie zaufania do szkoły i udzielenia im wsparcia w realizowaniu przez nich rodzicielskich ról,
– angażowanie uczniów widzimy jako szansę na naukę ról społecznych i brania odpowiedzialności za otoczenie,
– dyrektorskie zaproszenie skierowane do nauczycieli, by współdecydowali o całej szkole, jest szansą na większą zbiorową skuteczność nauczycieli i korzystanie z synergii, co oznacza konieczność pracy z… własnym lękiem.
Demokracja to więcej pracy. I… życia
To wszystko wymaga ciągłego dialogu, rozwiązywania konfliktów i reagowania na problemy. Na te zadania nie ma procedur, choć są dobre przykłady i wzorce. Wierzę, iż ta delikatna demokracja, z której może płynąć tyle korzyści, zaczyna się od decyzji dyrektorki lub dyrektora. jeżeli nie ma być fasadą ani kiczem, musi powstawać w oparciu o rozmowę o zasobach i celach, o gotowości każdej osoby na korzyści i ryzyka z nimi związane.
Jeśli zaczną się działania związane z partycypacją, pojawią się różnice zdań między partnerami. Partnerami zostaną też uczniowie i uczennice, choć nie za wszystko będą mogli wziąć odpowiedzialność. Wydaje się, iż kluczowa dla powodzenia takiego projektu będzie umiejętność rozmowy w warunkach różnic, rozpoznawanie i radzenie sobie z emocjami, ale przede wszystkim przekonanie, iż ten cel jest istotny i wart ryzyka.
Każdy dyrektor i dyrektorka żywi przekonania pedagogiczne, które mogą w swojej szkole realizować. jeżeli więc wśród ich przekonań jest wartość szkolnej demokracji dla rozwoju uczniów i samej szkoły, krok ku otwarciu szkoły na partycypacyjność uważam za naturalny.
Ale tuż po tej decyzji – do których namawiamy na szkoleniach – zachęcałbym do przyjrzenia się sobie, swoim zasobom i kompetencjom interpersonalnym. Dopiero później konkretom i procedurom… To nie tu się dzieje zmiana.