Szkoła to nie klasztor. Uczennice nie mogły uwierzyć w prośbę księdza

mamadu.pl 3 dni temu
"Szkoły publiczne powinny być wolne od wpływu kościoła – tak mówi konstytucja. Jednak w praktyce bywa różnie. W wielu placówkach duchowni ingerują w życie uczniów, narzucają religijne zasady i próbują wychowywać dzieci według kościelnych reguł. Czy szkoła ma być miejscem edukacji, czy przybudówką parafii?" – napisała do nas czytelniczka – Agata.


Księża próbują rządzić uczennicami


"Jestem matką 17-letniej Igi. Moja córka chodzi do liceum, uczy się dobrze, jest inteligentna, ambitna i coraz bardziej świadoma siebie. Jak każda nastolatka eksperymentuje ze swoim wyglądem – czasem pomaluje rzęsy, czasem nałoży błyszczyk, założy krótszą spódniczkę, bo po prostu dobrze się w niej czuje. Nigdy nie miałam z tym problemu. Nie widzę w tym nic złego. A jednak okazuje się, iż dla niektórych to ogromny problem.

Kilka dni temu moja córka wróciła ze szkoły wściekła. Na lekcji religii ksiądz urządził dziewczynom 'kazanie' o skromności. Stwierdził, iż powinny przestać się malować, bo to 'kusi chłopaków', a ich wygląd powinien być 'godny', czyli bez makijażu, bez krótkich spódnic, najlepiej w stonowanych kolorach. Że to nie przystoi, iż to brak szacunku do siebie i iż prawdziwa wartość kobiety nie tkwi w jej wyglądzie.

Nie zamierzam się kłócić z tezą, iż wartość człowieka nie wynika z jego wyglądu. Ale tu nie chodziło o motywowanie młodych dziewczyn do samoakceptacji. To był typowy, nachalny przekaz: 'Macie się ubierać i wyglądać tak, jak my wam każemy, bo inaczej to niemoralne'.

Czy szkoła pozostało szkołą, czy już zakonem?


Dodam tylko, iż to liceum publiczne, nie katolicka szkoła z internatem, a jednak ktoś tu postanowił narzucać uczennicom, jak mają wyglądać i się zachowywać – i to na podstawie wyłącznie własnych przekonań. Przepraszam bardzo, ale odkąd to duchowni decydują o tym, co jest stosowne dla dziewcząt, a co nie?

Poza tym, co mnie najbardziej oburzyło – ten przekaz był skierowany wyłącznie do dziewczyn. O chłopcach nie padło ani jedno słowo. Nikt nie mówił, żeby przestali chodzić w dresach, żeby zrezygnowali z fryzur z żelem, żeby nie nosili obcisłych koszulek. Jak zwykle, odpowiedzialność za to, co myślą i czują mężczyźni, zrzucono na kobiety.

Nie będę nikogo oszukiwać – jestem wściekła. Moja córka ma 17 lat. Jest w wieku, w którym szuka własnej tożsamości, kształtuje swój styl, uczy się wyrażać siebie. Nie chcę, żeby w szkole uczono ją, iż jej wygląd to problem, który trzeba dostosować do oczekiwań innych. Nie chcę, żeby wpajano jej poczucie winy za to, iż wygląda, jak wygląda, i iż podoba się sobie w makijażu.

Może ktoś pomyśli: 'Ale o co ten hałas? To tylko makijaż i spódniczka'. Problem w tym, iż to nigdy nie kończy się na makijażu i spódniczce. To jest przekaz, który mówi: 'Masz się dostosować do zasad, które wymyślił ktoś inny, niezależnie od tego, co ty o tym myślisz'.

Dzisiaj chodzi o ubrania, jutro o to, jak dziewczyna powinna się zachowywać, z kim powinna się spotykać, jak powinna mówić, kiedy powinna założyć rodzinę i ile dzieci urodzić. Czy szkoła ma uczyć dzieci i młodzież samodzielnego myślenia, czy tresować ich do bezrefleksyjnego wykonywania cudzych nakazów?

Szkoła to nie klasztor. Uczennice to nie zakonnice. jeżeli ksiądz ma ochotę mówić o skromności, to niech zacznie od siebie i przestanie wchodzić z butami w życie młodych ludzi. Niech szkoła pozostanie miejscem nauki, a nie kontrolowania wyglądu uczennic według średniowiecznych standardów".

(Imiona bohaterów zostały zmienione).

Idź do oryginalnego materiału