Szkołę dostałem nową i zostawiam nową

slupca.pl 17 godzin temu

Romuald Szczotkiewicz po 37 latach pracy na stanowisku dyrektora pożegnał się ze szkołą w Giewartowie. O tym, jak tutaj trafił, jak wyglądały początki pracy, w jakiej kondycji zostawia szkołę oraz o planach na emeryturę opowiedział w rozmowie z Michałem Majewskim.

Decyzja o wyborze pracy w oświacie była dla Pana oczywista?

Wychowywałem się w rodzinie nauczycielskiej. Mama przez wiele lat prowadziła Państwowy Dom Dziecka w Pleszewie, tata był dyrektorem Technikum Mechanicznego w tym samym mieście. Od 1964 r. mieszkaliśmy w szkolnym budynku, zatem faktycznie oświata była w moim życiu zawsze mocno obecna. Ukończyłem Technikum Mechaniczne, a później zostałem magistrem politologii. Pracę w oświacie zaczynałem jednak jako wuefista w szkole w Dobrzycy. Przydała mi się do tego licencja trenerska, jaką posiadałem. Po roku z żoną i córką przenieśliśmy się do Wilkowa koło Złotoryi. Wówczas było to województwo legnickie, dziś dolnośląskie. Tam zacząłem pracę jako nauczyciel, by po kilku miesiącach zostać wicedyrektorem, a niedługo dyrektorem.

Czyli tylko rok w swojej karierze zawodowej nie był Pan dyrektorem?

Dokładnie rok i cztery miesiące. Tak się złożyło, iż pracując koło Złotoryi tamtejszy kurator oświaty chciał na stanowisku dyrektora kogoś młodego, kto wprowadziłby nową nutę w zarządzaniu szkołą i padło akurat na mnie.

W Wilkowie nie został Pan jednak zbyt długo.

Praca tam mi odpowiadała, ale nie służyło mi, a jeszcze bardziej naszej córce tamtejsze otoczenie. To zagłębie miedziowe. Dla ludzi, którzy od dawna tam mieszkali nie stanowiło to problemu, ale ci, którzy się sprawdzili nie znosili tego dobrze. Doświadczyła tego nasza córka, która mocno tam chorowała, dlatego postanowiliśmy szukać innego miejsca do życia. Marzyło mi się też wrócić bliżej rodzinnego Pleszewa, ale wiedziałem, iż w ówczesnym województwie kaliskim ciężko będzie mi znaleźć pracę.

Dlaczego?

Wiem, iż ciągnęły się za mną listy dotyczące czasów studenckich i mojej styczności z ruchami antykomunistycznymi, które wówczas nie były akceptowalne. Wiedząc, iż w województwie kaliskim nie mam co liczy na pracę napisałem podanie do kilku kuratoriów oświaty w innych miastach. Odpowiedź dostałem z Konina, iż być może będzie dla mnie praca.

Chodziło o Giewartów?

Tak, budowała się tutaj nowa szkoła, o czym nie miałem pojęcia wysyłając pismo do kuratorium. Wiosną 1988 r. ówczesny kurator oświaty z Konina pan Marian Pietraszewski wspólnie z panią Barbarą Piotrowską-Bis, która była inspektorem oświaty w gminie Ostrowite, a także jej małżonkiem, panem doktorem Januszem Bisem złożyli mi wizytę w Wilkowie. Porozmawialiśmy o życiu, oświacie, zobaczyli jak wyglądam ja i prowadzona wówczas przeze mnie szkoła. Wtedy pierwszy raz dowiedziałem się o Giewartowie. Kiedy zobaczyłem na mapie, iż leży nad pięknym Jeziorem Powidzkim i kiedy zobaczyłem zdjęcia budowanej szkoły uznałem, iż chciałbym tam pracować. Dwa miesiące po tej wizycie dostałem odpowiedź, iż sprawa została pozytywnie dla mnie rozpatrzona. Całe wakacje 1988 r. spędziłem już w Giewartowie, a z dniem 1 września zostałem powołany na stanowisko dyrektora szkoły. Oprócz wspomnianego kuratora oraz pani inspektor oświaty ogromny wpływ na podjęcie takiej decyzji miał ówczesny naczelnik gminy Ostrowite, pan Andrzej Śruba.

Kiedy szkoła zaczęła działać?

Planowano rozpoczęcie zajęć od września, ale szkoła nie była jeszcze na to gotowa. Oficjalne otwarcie miało miejsce 12 października 1988, a zajęcia ruszyły 2 listopada. Później oddano do użytku stołówkę, po dwóch latach salę gimnastyczną wraz z aulą.

Jakie szkoły wówczas działały w okolicy?

Nasza szkoła przejęła uczniów ze szkół w Giewartowie Holendrach i Kosewie. przez cały czas działały malutkie, trzyklasowe szkoły w Brzozogaju i Gostuniu. Na siłę nikt nie zabierał do nas dzieci z tych placówek, ale w ciągu 2-3 lat rodzice sami zdecydowali o przeniesieniu do nas.

Na początku działalności był problem z wyposażeniem szkoły w potrzebny sprzęt i pomoce dydaktyczne.

I to wielki. Na szczęście mieliśmy pana Zdzisława Baśkiewicza, młodego wówczas pracownika obsługi szkoły, który jeździł po całej Polsce szukając wszystkiego, co szkole jest potrzebne. Jego rola w wyposażeniu szkoły była nieoceniona.

Szkoła w Giewartowie nie była dla Pana tylko miejscem pracy, ale też domem. Miało to więcej plusów czy minusów?

Minusów, bo ciężko było się odciąć od zawodowych obowiązków. Normą było to, iż nocami przesiadywałem w gabinecie. Do tego często musiałem wcielać się w rolę woźnego. Ale dzięki mieszkaniu w szkole rodzicie dzieciaków zawsze wiedzieli, gdzie mnie szukać w razie jakichkolwiek problemów. Niejednokrotnie zdarzało się, iż w środku nocy ktoś walił w rynnę. Wyglądałem przez okna, a tam któryś rodzic chciał porozmawiać o dziecku. Wchodziliśmy do gabinetu i rozmawialiśmy, często znajdując rozwiązanie sytuacji.

Przez 37 lat współpracował Pan ze wszystkimi wójtami w historii gminy Ostrowite. Jak ta kooperacja się układała?

Z władzami gminy zawsze dobrze mi się współpracowało. Nigdy nie stawiano mi wymagań, które byłyby nie do pokonania. Zawsze było to raczej miękkie zarządzanie, oparte na współpracy. Tak samo traktowałem swoją relację z nauczycielami. Najważniejsze dla mnie zawsze było stworzenie dobrego zespołu.

Zawsze to się udawało?

Niestety, zdarzało mi się, iż nie trafiałem, iż zatrudniłem nauczyciela, któremu po pewnym czasie musiałem podziękować za pracę. To były bardzo trudne rozmowy, czasami trzeba było powiedzieć wprost, iż ktoś do oświaty się nie nadaje. Ale w zdecydowanej większości przypadków miałem przyjemność pracować ze świetnymi nauczycielami.

Jak ocenia Pan obecną kadrę?

W ostatnich latach nastąpiła zmiana pokoleniowa, wiele osób odeszło na emeryturę. Ich miejsce zajęli młodzi nauczyciele. Ale nie ma tu nikogo z przypadku. Wszyscy to naprawdę świetni nauczyciele.

Które momenty z 37-letniej pracy w Giewartowie pamięta Pan szczególnie?

Wiele ich było, ale zawsze najmocniej przeżywałam dni, kiedy żegnaliśmy kolejne roczniki absolwentów. Wtedy zawsze serce mocniej biło.

Jak zmieniali się uczniowie na przestrzeni tych wszystkich lat? Często można usłyszeć, iż teraz dzieci i młodzież jest trudniejsza, iż kiedyś było lepiej. Zgadza się Pan z tym określeniem?

Dzieciaki nie są teraz ani lepsze ani gorsze. Cały czas są takie same, tylko czasy się zmieniają, a młodzi ludzie szybciej do tych zmian się dostosowują.

W 37-letniej pracy w Giewartowie miał Pan momenty, kiedy myślał o zrezygnowaniu z funkcji dyrektora?

Dwa razy miałem takie przemyślenia, wynikały one z sytuacji oświaty w kraju, nigdy nie były powodowane lokalnymi uwarunkowaniami. Zawsze jednak mogłem liczyć na wsparcie mojej żony. Ogólnie, gdyby nie małżonka byłbym na pewno innym dyrektorem, zdecydowanie bardziej wybuchowym. To żona sprowadzała mnie na ziemię i odradzała podejmowanie natychmiastowych, pochopnych decyzji. Zawsze na dobre mi to wychodziło.

W jakiej kondycji zostawia Pan szkołę?

Szkołę dostałem nową, co było marzeniem chyba każdego dyrektora. Po 37 latach także zostawiam ją nową! Bo po ostatnich remontach, wykonanych dzięki panu wójtowi Mateuszowi Wojciechowskiemu – kompleksowej termomodernizacji, zarówno wewnątrz jak i na zewnątrz baza lokalowa szkoły jest w znakomitym stanie. Wyposażona jest w nowoczesne środki audiowizualne i pomoce dydaktyczne. Kadra składa się z samych świetnych nauczycieli, a wyniki uczniów są na bardzo wysokim poziomie. To nie jest moje chwalenie się, to są po fakty, z których jako dyrektor jestem dumny.

Mam wrażenie, iż przez lata nikt w Giewartowie i całej gminie nie wyobrażał sobie, by dyrektorem mógłby być ktoś inny niż Pan. Teraz znaleźliśmy się w sytuacji, kiedy dyrektorem zostać będzie musiał ktoś inny. Kto to będzie?

Ta decyzja nie będzie należeć do mnie. Mogę tylko powiedzieć, iż w ostatnim czasie, kiedy przebywałem na urlopie dla poratowania zdrowia wielce pomocny był mój zastępca, pan Krzysztof Kamiński. Gdyby jemu powierzono prowadzenie szkoły myślę, iż poszłaby ona w dobrym kierunku. Pytanie tylko, czy on zechciałby podjąć się tego zadania.

Przed Panem zasłużona emerytura. Jak planuje Pan ją spędzić?

Pasji i marzeń do zrealizowania mam ogrom. Na pewno będę miał teraz więcej czasu, by popływać łódką po Jeziorze Powidzkim i połowić szczupaki. Będę miał też czas na pielęgnowanie przydomowego ogródka no i na pisanie książki.

O czym Pan pisze?

Folwark zwierzęcy Orwella znają wszyscy. Ja piszę książkę pt. Zwierzęcy folwark, nie według Orwella, ale Pink Floydów i płyty Animals. To takie moje obserwacje tego, jak w tej chwili wygląda życie. Że są grupy ludzi, którzy usiłują zawładnąć wszystkim. W ostatnim roku udało mi się znaleźć wydawcę, i tak sobie piszę. Czy tego nie zarzucę, nie wiem. Na razie jednak wszystko zmierza w kierunku tego, by tę książkę wydać.

Idź do oryginalnego materiału