REKLAMA
I w nich zawsze były ogromne ilości słodyczy, w tym cukierków. Ile ja ich w szkole sprzedałam, to nie zliczę nawet. Moi rodzice długo się nie zorientowali, ale gdy to nastąpiło, to dostałam niezłą burę w domu. Myślę, iż bali się, iż ktoś się dowie i będą gadać, a oni strasznie boją się wszelkich plotek. Musiałam więc skończyć swój handelek, chociaż nie do końca. Cukierki sprzedawałam tylko kilku zaufanym osobom, ale to nie było to- dodała. Dziś uważa, iż była to jej "pierwsza prawdziwa lekcja przedsiębiorczości, za którą postawiłaby sobie ocenę celującą".
Zobacz wideo
Ta szkoła jest warta 124 miliony. "Dajemy szanse każdemu, kto chce się u nas uczyć"
Napisała wiersze dla całej klasy. "Było ich ponad 40 sztuk!"Julia także już jako dziecko szukała pomysłu, jak mogłaby podreperować swój uczniowski budżet. Nie miała cukierków, ani wyszukanych karteczek, czy przedmiotów, które mogłaby sprzedać. Wpadła więc na zupełnie inny pomysł.W czwartej klasie szkoły podstawowej polonistka wpadła na pomysł, iż każdy ma napisać po dwa wiersze. Na ocenę oczywiście. Dla wielu dzieciaków był to problem, dla mnie - żaden. Wpadłam na pomysł, iż napiszę kilku osobom te wiersze po 2 zł za sztukę. Finalnie napisałam ich dla ponad połowy klasy, więc całkiem nieźle się obłowiłam. Zwłaszcza, iż było to prawie 25 lat temu.- opowiadała. - Najlepsze jest to, jak później nauczycielka zachwycała się, iż "wzbudziła w nas taką kreatywność" i czytała te wiersze, stojąc pod tablicą. Dziś się z tego śmieję, ale miałam poczucie, iż to nie do końca uczciwe, bo rodzicom nic o tym nie wspomniałam - dodała ze śmiechem.
Przedsiębiorcze dzieci w latach 90. Niektóre miały interesujący pomysł na zarobek Shutterstock, autor: Yulia Raneva
Oliwia z kolei postanowiła "zjeść ciastko (a raczej chipsy) i mieć ciastko". Jak to możliwe? - Podstawówka, wczesne lata 90. i zupełnie inny świat. Był wtedy szał na takie karty z chipsów, najpierw te o autach, potem pokemony - chłopcy je kolekcjonowali, więc chętnie odkupowali je ode mnie. Cena? Równowartość paczki chipsów - to było wtedy jakieś 50 groszy (na pewno mniej niż złotówka) - mówi.Moi 'klienci' płacili, a ja miałam pieniądze na kolejne paczki chipsów. Cały proceder kręcił się dość długo, wszyscy byli zadowoleni- dodaje. - Niestety skończyło się w momencie, gdy dowiedziała się o tym moja matka. Była oburzona, iż zabieram dzieciakom pieniądze (ponoć ktoś jej się poskarżył) i musiałam z tym skończyć, chociaż cały biznes szedł mi naprawdę dobrze - ubolewa.Sam nie miał żyłki do biznesu. "Musiałem więc płacić siostrze"Michał nie ukrywał, iż sam jako dziecko nie potrafił znaleźć jakiegoś "prostego sposobu na dorobienie do uczniowskiego budżetu", w przeciwieństwie do jego siostry. - Ja nie miałem żyłki do biznesu, ale moja młodsza siostra już tak. W gimnazjum musieliśmy przynieść zeszyty na zaliczenie z polskiego. Nasza polonistka uważała, iż estetyka jest ważna.Mój zeszyt wyglądał, jak to mawiała mama - jak psu z gardła wyciągnięty. Zapłaciłem więc siostrze, żeby mi go przepisała. Kumple jak się dowiedzieli, to też złożyli u niej takie zamówienie. Mała się nieźle dorobiła na nas wtedy, choćby miała cennik i brała dodatkowe pieniądze za pierwszą stronę- powiedział rozbawiony. - Do dziś się z tego śmiejemy na rodzinnych obiadach. Fakt, iż żyłka do handlu w niej została i do dziś przydaje jej się w życiu, zwłaszcza zawodowym - dodał.
Pamiętasz jakieś szkolne biznesy? Szukałeś/aś jako dziecko dodatkowego zarobku? Co to było? Napisz do nas: justyna.fiedoruk@grupagazeta.pl. Zapewniamy anonimowość.