Szkolne wycieczki to pomyłka. Nauczycielka: "Musimy pomyśleć nad wyjazdami do Ciechocinka"

mamadu.pl 1 dzień temu
Listy, które otrzymujemy od naszych czytelniczek, najczęściej przepełnione są mnóstwem emocji. W tym przypadku było podobnie, jednak nie ukrywam, iż podczas czytania zdarzyło mi się wybuchnąć śmiechem. Ale tak się zastanawiam, iż może to był śmiech przez łzy? Przeczytajcie.


Co z tym pokoleniem?


"Piszę, siedząc w autokarze, który właśnie opuścił parking pod pensjonatem w Zakopanem. Przede mną sześć godzin jazdy, a za mną trzy dni prób wyciągnięcia klasy szóstej nad Morskie Oko. Z całą odpowiedzialnością mogę powiedzieć: szkolne wycieczki to pomyłka.

Dla jasności – jestem nauczycielką z 18-letnim stażem. Pamiętam jeszcze czasy, gdy dzieciaki na hasło 'idziemy w góry' pakowały plecaki z termosami i śpiewały szlagiery. Teraz gdy tylko wspomniałam o 'lekkiej trasie', usłyszałam:

'Czy będzie podjazd busem?'.

'A po co tam tyle iść, skoro wszystko widać w Google?'.

'Nie można po prostu posiedzieć w pensjonacie i pograć w Uno?'.

Leniwe pokolenie – tak to niestety wygląda. Pokolenie, które męczy się po 400 metrach marszu i domaga się przerwy co piętnaście minut. Nie dlatego, iż nie może – ale dlatego, iż nie chce. Bo 'za ciepło', 'za nudno', 'buty mnie cisną'.

Z każdą kolejną wycieczką dochodzę do wniosku, iż musimy poważnie przemyśleć formę wyjazdów szkolnych. Może zamiast planowania tras, ognisk i noclegów w schroniskach, lepiej byłoby zorganizować im weekend w Ciechocinku – z seansami borowinowymi, spokojnymi spacerami po parku zdrojowym i obowiązkową drzemką po obiedzie. Przynajmniej nikt by się nie skarżył na zmęczenie, a ja nie musiałabym co godzinę namierzać zagubionej bluzy, telefonu i jednego ucznia, który zniknął 'bo TikTok nagrywał'.

Nie chodzi o to, iż młodzież jest zła. Ona jest po prostu inna – bardziej cyfrowa, mniej interesująca świata w realu, bardziej skupiona na wygodzie niż na doświadczeniu. Ale czy właśnie taka ma być idea szkolnej wycieczki?

Kiedyś chodziło o przygodę, o przełamywanie granic, o wspomnienia tworzone nie na Instagramie, tylko przy wspólnym ognisku. Dziś chodzi głównie o to, żeby było Wi-Fi i nie za dużo chodzenia.

Wiem, iż zabrzmię jak własna babcia, ale powiem to wprost: jeżeli tak mają wyglądać wycieczki, to może po prostu nie róbmy ich wcale. Albo przeróbmy je na wersję soft – z leżakami, cateringiem i opieką fizjoterapeuty".

Idź do oryginalnego materiału