Oficjalny zakaz i jego cele
W 2014 roku wprowadzono przepisy zakazujące sprzedaży w szkołach produktów zawierających duże ilości cukru, soli i tłuszczu.
Chodziło o to, aby ograniczyć dostęp dzieci do niezdrowych przekąsek i zachęcić je do lepszych nawyków żywieniowych. Zakaz objął sklepiki, automaty z napojami i przekąskami oraz stołówki. Wszystko po to, aby przeciwdziałać narastającemu problemowi otyłości wśród młodzieży.
Zamysł był słuszny – dzieci spędzają w szkole dużą część dnia, a dostęp do zdrowego jedzenia może pozytywnie wpłynąć na ich rozwój, koncentrację i ogólną kondycję. Niestety, teoria nie przystaje do praktyki.
Zakaz łamany na masową skalę
Z danych sanepidu wynika, iż przepisy są regularnie łamane. W roku szkolnym 2023/2024 stwierdzono nieprawidłowości w tysiącach obiektów.
Aż w 168 sklepikach i 16 tysiącach stołówek znaleziono produkty, które nie powinny być tam sprzedawane. Mimo możliwości nałożenia kar od 1 do choćby 5 tysięcy złotych, właściciele punktów żywieniowych w szkołach przez cały czas serwują uczniom batony, chipsy i słodkie napoje.
– Pomimo wprowadzenia środków zapobiegawczych, takich jak Ustawa o bezpieczeństwie żywności i żywienia, dzieci przez cały czas mają bardzo łatwy dostęp do niezdrowych przekąsek i słodzonych napojów – powiedziała w rozmowie z serwisem portalsamorzadowy.pl, dr hab. n. med. i n. o zdrowiu Dominika Maciejewska-Markiewicz z Zakładu Żywienia Człowieka i Metabolomiki Pomorskiego Uniwersytet Medycznego w Szczecinie.
Dodała, iż już co trzecie dziecko w Polsce, ma nadwagę.
– Trend ten wciąż rośnie – powiedziała dietetyczka.
Gdzie leży problem?
Eksperci alarmują, iż mamy do czynienia z epidemią otyłości. A mimo to, przez cały czas łatwo jest kupić w szkole to, co niezdrowe. Z jednej strony wprowadza się ustawy i rozporządzenia, a z drugiej – brakuje konsekwencji w ich egzekwowaniu.
Problem leży też w postawie samych dzieci i rodziców. Młodzież woli pójść do automatu po coś słodkiego, niż zjeść owsiankę czy pełnoziarnistą kanapkę. A rodzice często przymykają na to oko, bo przecież "raz na jakiś czas nie zaszkodzi". Tyle iż to "raz" zdarza się codziennie.
Jako osoba obserwująca ten temat z boku, mam jedno pytanie: skoro przepisy są jasne i znane od lat, to dlaczego tak łatwo je omijać? Rozumiem, iż dzieci nie są zachwycone warzywami, ale to dorośli są odpowiedzialni za ich zdrowie. Szkoła to nie supermarket ani stacja benzynowa – nie powinna być miejscem, w którym można kupić wszystko, na co tylko ma się ochotę.
Jeśli naprawdę chcemy zmienić coś w nawykach żywieniowych młodzieży, to musimy przestać być pobłażliwi. Zakaz to nie żart – to realna decyzja mająca chronić zdrowie dzieci. Dziś jest batonik i cola na przerwie, jutro – problemy zdrowotne, z którymi
młodzi ludzie będą się zmagać przez całe życie.