Ta zasada buzi niepokój wśród rodziców. Dzięki niej dzieci lepiej znoszą kolonie

mamadu.pl 3 miesięcy temu
Zdjęcie: Coraz więcej osób mówi o tym, że komórki to niewidzialna smycz dla naszych dzieci. fot. Marek BAZAK/East News


Jako dziecko jeździłam na kolonie, potem wielokrotnie byłam opiekunem kolonijnym, w tym roku po raz pierwszy "przerobię" taki wakacyjny obóz z perspektywy rodzica. Po pierwszym zebraniu już wiem, iż to będzie nie lada wyzwanie. Zaskoczyła mnie jedna zasada i skłoniła do refleksji.


Na zebraniu zostaliśmy poinformowani, iż będą limity na korzystanie z telefonów. Chodzi o to, by dzieci korzystały z wyjazdu, ale także, by mniej tęskniły. Sama świetnie pamiętam, iż moje podopieczne wydzwaniały non-stop do swoich mam (nawet w środku nocy), co kończyło się płaczem. Konfiskata komórek sprawiła, iż dzieci nareszcie zaczęły się dobrze bawić. I niby świetnie to wiem, ale gdzieś tam w środku pojawił się lekki niepokój i to nie tylko u mnie.

Rodzice dzieci, z którymi jedzie moja córka, zaczęli się martwić, iż kontakt z ich pociechami będzie utrudniony. Ale czy to problem, skoro dzieci każdego dnia będą miały czas na granie w gry i rozmowę z rodzicami, ale tylko w określonym czasie? Oczywiście, gdy zajdzie taka potrzeba, zawsze mogą poprosić opiekuna o możliwość wykonania telefonu. Co się stało z nami, rodzicami, iż czujemy aż tak silną potrzebę, by nasze dziecko miało przy sobie non-stop komórkę?

Jak nasi rodzice dali radę?


Ja swój pierwszy telefon kupiłam dopiero pod koniec liceum. Na pierwszym zimowisku wysłałam do rodziców list, potem podczas kolonii miałam magnetyczną kartę do automatu. Tylko raz budka telefoniczna była w miejscu noclegu, więc żeby zadzwonić, trzeba było iść do miasta. Zapytałam moją mamę, jak ona sobie radziła z naszymi wyjazdami, bo przecież zupełnie nie miała z nami kontaktu.

Dziś przypominamy naszym pociechom: "miej zawsze telefon przy sobie", "odbieraj" i "dzwoń codziennie, bo będę się martwiła". Ale jak sobie tak pomyślę, to ja jako dziecko zupełnie nie zaprzątałam sobie tym głowy. jeżeli rodzice czuli taką potrzebę, zawsze mogli zadzwonić do ośrodka czy do wychowawcy. Gdy dojechaliśmy na miejsce, dzwoniła jedna osoba i przekazywała informację dalej do innych rodziców. Mama przypomina, iż połączenia nie były tanie i po prostu trzeba było mieć to zaufanie do opiekunów.

Za bardzo chcemy wiedzieć


Kiedyś byłam na wykładzie Krzysztofa Wielickiego. Choć to polski wspinacz, taternik, alpinista i himalaista opowiadał właśnie o kwestiach komunikacji. Przypomniał, iż niegdyś brak informacji był najlepszą wiadomością. Dzwoniło się, dopiero gdy doszło do jakiegoś wypadku lub tragedii. To było normalne.

Wraz z rozwojem technologicznym i upowszechnieniem internetu oraz telefonów doszło do tego, iż każdy brak kontaktu mocno nas stresuje. Potwierdziła to także moja mama. Gdy jako nastolatka zaczęłam wychodzić wieczorami z domu ze znajomymi, telefon w kieszeni miał dać rodzicom większe poczucie bezpieczeństwa. Pewnego wieczoru dzwonili do mnie kilkanaście razy, ale ja przez głośną muzykę nic nie słyszałam. Choć nie działo się absolutnie nic złego, oni przeżywali chwile grozy.

Dziś pozostało gorzej, bo rodzice czują niepokój, gdy dziecko nie da znać, iż dotarło do szkoły, kolegi, na zajęcia. Myślę, iż ten odwyk od telefonu na obozie zrobi dobrze zarówno dzieciom, jak i ich rodzicom. Bo jak mają stać się samodzielne, jeżeli za wszelką cenę chcemy je nieustannie kontrolować? Może to dobry czas, by odpuścić?

Idź do oryginalnego materiału