Tajemnice euforii w cieniu smutku

polregion.pl 4 godzin temu

Joanna starała się wcisnąć łzy gdzieś głęboko, żeby nie psuć atmosfery. Poprawiła bluzkę na już wyraźnie zaokrąglonym brzuchu i, pchając przed sobą wózek inwalidzki z synem, otworzyła drzwi kawiarni.

Zwykła niedziela, gdy mamy niepełnosprawnych dzieci z Częstochowy zbierały się w kawiarni, by na chwilę odetchnąć od niekończących się rehabilitacji i walki o normalność dla swoich pociech. Same zorganizowały sobie tę małą ucieczkę, bez sponsorów i fundacji. Kawiarnia „Fasolka” specjalnie dla nich zamykała się na te kilka godzin. Dzięki właścicielce zmęczone mamy dostawały darmową herbatę, ciastka i mogły pośpiewać w karaoke. W tych chwilach stawały się znów zwykłymi młodymi kobietami – śmiały się, plotkowały, żartowały.

Joanna przychodziła tu zawsze, choćby gdy ledwo miała siłę się ruszać. To była jej wyspa, gdzie ją rozumiano. Ale teraz siedziała cicho, nie wiedząc, jak powiedzieć przyjaciółkom, iż jest w ciąży, a mąż „wymknął się tylnymi drzwiami”, twierdząc, iż to za dużo. Drugie dziecko nie powinno się urodzić, skoro pierwsze ma MPD. Ale Joanna się nie zgodziła – i oto trzy miesiące później męża zastąpiła inna kobieta, a jej samej ledwo starczyło na benzynę, by przyjechać z chorym synem na spotkanie.

– No, Joasia, gadaj, co się stało? – przysiadła się do niej Ewa Nowak, zadziwiająco młoda, piękna i twarda. Jej córka, Zosia Kowalska, też jeździła na wózku, ale dzięki cierpliwości i miłości matki zdobywała nagrody na konkursach wokalnych i żyła pełnią życia.
Joanna chciała wybuchnąć płaczem, ale Ewa energicznie przerwała:
– Wszystko jasne. Zostawił cię? No to jego strata. Lepiej powiedz, co jeszcze masz w zanadrzu? Co może pomóc postawić dzieci na nogi?
– Nic – nosowo odparła Joanna.

– Głupoty! Bóg nie zniknął, prawda? choćby w twojej sytuacji. A Bóg pomaga przez ludzi, pamiętasz? Weź mikrofon, pośpiewamy, wypijemy herbatę, a w domu się zastanowisz. I przeczytaj ten artykuł psycholożki Sobolewskiej o zasobach. Wygoogluj. To od niej podkradłam pomysł. Wyjście zawsze jest, Joaś. No przecież nie pozbywać się cudu…
I Joanna śpiewała i śmiała się, a synem zajmowali się wolontariusze z fundacji. Dostali choćby paczuszkę ciastek na wynos, i po raz pierwszy Joanna nie wzdrygnęła się na dźwięk ciszy w pustym mieszkaniu.

Zasoby, zasoby… Tej nocy, układając synka do snu i słysząc jego „Kocham cię, mamo, razem damy radę”, Joanna usiadła, by spisać, co jeszcze ma.
No i proszę – pierwszy, a adekwatnie drugi. Jest Bóg, który na pewno jest blisko i kocha ją. Jest 11-letni syn, może na wózku, ale z bystrym umysłem i wielkim sercem. Na pewno pomoże z malutką. To jej inspiracja!
Ale dalej lista wyglądała smętnie. Joanna nie spała całą noc.

Rano wstała z trudem, ale pominąć Mszę, zwłaszcza teraz, nie mogła.
– Boże, Boże! – szeptała przez całe nabożeństwo w swoim ulubionym kościele na ulicy Słonecznej w Częstochowie. Proboszcz parafii św. Trójcy od lat marzył o ośrodku rehabilitacyjnym dla niepełnosprawnych dzieci. Po Mszy podszedł do Joanny, zebrał produkty przyniesione przez parafian „na wypominki”.
– To dla ciebie i syna – szepnął. – Babcia Hania, twoja sąsiadka, będzie przynosić zakupy po porodzie. Jak trzeba, zajmie się dziećmi. Powiedz, co jeszcze możemy zrobić?
Joanna stała zmieszana, wpatrzona w jego życzliwe ocze.

– Nie milcz, Joasiu. Ludzie omijają cudzą biedę, bo nie wiedzą, jak pomóc. Pomyśl i wpadnij na herbatę.
I tak Joanna zrozumiała, iż dobrych ludzi jest więcej. Tylko trzeba im pokazać, jak pomóc. A jeszcze musiała złamać dumę, gdy zaczęła prosić znajomych o pomoc z synem. Ku jej zdumieniu, chętnie się zgadzali, przynosili jedzenie, ubrania. Zamiast dumy w sercu pojawiła się pokora i wdzięczność.
Do listy dopisała: Bóg, syn, parafia, przyjaciele.

Ale przyszłość wciąż nie dawała spokoju. Data porodu się zbliżała, a poza pomocą nie miała żadnego zabezpieczenia.
Nazajutrz przyszedł ogromny pakunek – nowe ubranka, wózek, pościel. Na Facebooku czekała wiadomość od kobiety o imieniu Agnieszka:
„Szanowna Pani Joanno, mam nadzieję, iż przydadzą się te rzeczy. Wspólni znajomi opowiedzieli mi o Pani sytuacji. To tylko chwilowe trudności. Pracuję w dużym biznesie i mogę przesyłać miesięcznie 1000 zł na Pani konto. Proszę modlić się za moją zmarłą mamę, Wandę. Dziękuję za uratowanie cudu życia.”

Joannie drżały ręce. Gdy doczytywała list, łzy szczęścia paliły oczy. Zadzwonił dzwonek – kolega przyszedł zabrać syna na spacer. Sami ułożyli grafik opieki.
Tym razem w progu stanął też zmieszany mężczyzna.
– Joaś, to Marek, nasz nowy zagraniczny kontrahent. Francuz, ledwo zipie po polsku, ale genialny specjalista. Zostaje na miesiąc. A ty masz jeszcze trzy miesiące do porodu? Może pomożesz nam z tłumaczeniem? Mówiłam, iż jesteś poliglotką. No to, Marek, poznaj naszą cudowną Joasię i korzystaj z okazji, by pofrancuzić w dobrym towarzystwie.

Wieczorem, po omówieniu szczegółów, Joanna włączyła występ Zosi Kowalskiej, której śpiew zapierał dech.
– Co niemożliwe ludziom, możliwe Bogu. Prawda, Marku? – powiedziała czystą francuszczyzną, nieświadoma, iż zapewniła sobie intratne zlecenia na cały okres macierzyństwa.
Weszła do pokoju i skreśliła w liście wszystko oprócz jednego słowa: „Bóg”. Bo jeżeli dał dziecko – to i na dziecko da.

Idź do oryginalnego materiału