"Taki koszt wycieczki klasowej to skandal. Nie wierzę, iż żadne pieniądze nie zostają"

mamadu.pl 2 tygodni temu
Wycieczki szkolne, kwestie finansowe z nimi wiązane i dni wolne od zajęć lekcyjnych rozgrzewają rodziców do czerwoności. Odezwała się do nas zatroskana i zarazem przepełniona mnóstwem emocji mama Antka, który kilka dni temu wrócił z wycieczki szkolnej. Zapraszam na przejażdżkę w góry (i to nie tanią).


W dniu wycieczki klasowej lekcje są odwołane. To oczywista oczywistość. Często przepadają też popołudniowe zajęcia, na które rodzice zapisują swoje dzieci. Pojawiają się pretensje: "Ta nieszczęsna wycieczka koliduje z zajęciami dodatkowymi, które w moim odczuciu są ważniejsze niż jakieś rybki, słonie i żyrafy" – pisała jedna z czytelniczek. Tym razem otrzymaliśmy list, który dotyczył wycieczki szkolnej i kwestii finansowych z nią związanych.

Taki koszt to skandal!


"Mój Antek uczęszcza do czwartej klasy szkoły podstawowej. Kilka dni temu wrócił z dwudniowej wycieczki klasowej. Byli w górach, spali w małym, uroczym pensjonacie, który zapewniał im wyżywienie. Czas spędzali na łonie natury, bez żadnych szczególnych, większych atrakcji.

Niby wszystko ładnie i pięknie, ale moje zaufanie do organizatorów tych wyjazdów jest coraz mniejsze. Za każdym razem, gdy muszę zapłacić niemałe pieniądze, w mojej głowie pojawia się pytanie: 'Na co aż tyle?'.

To była piąta (jak dobrze liczę) wycieczka mojego syna. W pierwszej klasie byli raz, w drugiej też, a w trzeciej wyjechali dwa razy. Za każdym razem dostajemy jedynie ogólnikowy kosztorys, który mówi, ile należy wpłacić – zwykle kwoty sięgają 200-300 zł za jednodniowy wyjazd, co uważałam za przesadę.

Tym razem to było istne szaleństwo, bo wyszło ponad 500 zł za dwa dni. Dokładnie 535 zł. I niestety, ale nikt nie raczy wyjaśnić, co tak naprawdę kryje się pod terminem 'koszty organizacyjne'. Próbowałam dowiedzieć się, dlaczego transport, nocleg czy posiłki mają aż tak wygórowane ceny. Żadnej szczegółowej rozpiski nie dostałam. Wszystko w przybliżeniu, około, mniej więcej, średnio.

Rozmawiałam z innymi rodzicami, którzy mają podobne odczucia. Milczą, by nie robić problemów i by nie narazić się nauczycielom.

Uważam, iż mamy prawo do pełnej transparentności. Skoro szkoła oczekuje od nas dokładnych wpłat na wycieczki, równie dokładne informacje na temat tych wydatków powinny trafiać do nas. Może niektórym wyda się to przesadą, ale kiedy słyszę od Antka, iż na wyjeździe (jednodniowym) nie mieli choćby porządnego posiłku, tylko suchy prowiant, to zaczynam się zastanawiać, czy ktoś faktycznie kontroluje, na co wydawane są pieniądze.

Czy nasze dzieci na pewno otrzymują to, za co my, rodzice, płacimy? Absolutnie nie twierdzę, iż nauczyciele na tym zyskują, bo pewnie tak nie jest. Ale może zamiast noclegu za przykładowo 150 zł od osoby lepiej poszukać takiego za 80 zł? Może zamiast nuggetsów z frytkami za 30 zł, lepiej zabrać dzieci na kotleta z ziemniakami i marchewką za 20 zł?

Jeśli tak dalej pójdzie, to niedługo za trzydniową wycieczkę przyjedzie mi zapłacić 1000 zł. I skąd na to brać?".

Idź do oryginalnego materiału