"Jestem mamą 8-latki i odkąd córka poszła do szkoły, zauważyłam, iż bardzo dużo siedzi, zarówno w szkole, jak i nad lekcjami. Moim zdaniem zaczęło to niekorzystnie wpływać na jej postawę.
Chciałam, by dziecko poćwiczyło
Oczywiście WF w szkole to jakiś żart. Wychodzą na plac zabaw albo biegają za piłką. Żadnych ćwiczeń na mocne mięśnie pleców, byle się wyhasały. Okazało się jednak, iż koleżanka z klasy wraz z kilkorgiem innych dzieci chodzi na korektywę. Zajęcia są w małej grupie, fajnie prowadzone. Taka typowa gimnastyka, na jakiej by mi zależało. Warunek jest jeden – skierowanie od lekarza. Widząc pogarszającą się postawę mojego dziecka, pomyślałam, to nie będzie problem.
Zapisałam córkę na wizytę do pediatry i od razu przedstawiłam moje spostrzeżenia oraz poprosiłam o skierowanie. Lekarza widziałam pierwszy raz na oczy. Nie sprawdziłam w internecie opinii i to był błąd. Mężczyzna tylko zmierzył Alę wzrokiem. "Córce to, by się przydało więcej ruchu, żeby zgubiła kilka kilogramów, a nie korektywa" – rzucił, klikając coś na klawiaturze i dodał: "Zapisze ją pani na basen, zabierze na rower. Na korektywę chodzą dzieci z wadami postawy, ja tu nie widzę wskazań".
Tak się nie mówi do nikogo!
Zgłupiałam: czy on właśnie powiedział, iż moja córka jest za gruba i powinnam zapisać ją na zajęcia, które pozwolą jej schudnąć i nie jest to korektywa? Nie mogłam uwierzyć w to, co usłyszałam, ale opuściłam gabinet, nie chcąc robić awantury przy dziecku.
Pediatra nie zważył i nie zmierzył dziecka, nie przeprowadził także wywiadu, ile sportu uprawia i co je. Nie zlecił także żadnych badań. Na oko ocenił, iż moja córka potrzebuje schudnąć i już. Co więcej, gimnastyka korekcyjna jej się nie należy.
Jestem wściekła. Córka, owszem, nie należy do szczupłych dzieci, ale nie siedzi nad telefonem. Bardzo dużo biega z dziećmi sąsiadów po podwórku, jeździ na hulajnodze i rowerze, a także na rolkach. Od małego chodzi na tańce. Nie uważam także, by się nadmiernie objadała czy jadła zbyt dużo słodyczy.
Od małego była większa od rówieśników, ale zawsze mieściła się we wszelkich siatkach centylowych. Zrozumiałabym, gdyby po szczegółowym wywiadzie stwierdził, iż zamiast korektywy, lepszym rozwiązaniem byłoby coś innego. Nie miałabym nic przeciwko, gdyby zaniepokojony odesłał nas do dietetyka. Ale takie słowa, jakie usłyszałyśmy, nigdy nie powinny paść ani do dziecka, ani do dorosłego.
Córka teraz popłakuje i nie wiem, czym to się skończy, bo słowa wzięła bardzo do siebie".