Słuchajcie, dzieci, przysiądę tutaj, bliżej pieca, bo kości już bolą, a myśli same cisną się na usta. Opowiem wam, jak to bywa w życiu
Dawno temu, gdy drzewa były wyższe, a serca szczersze, żyła sobie młoda kobieta o imieniu Zosia. Piękna jak mak o świcie, dobra jak świeżo upieczony chleb, pachnący domem. Uśmiech miała ciepły jak wiosenne słońce, a duszę czystą jak źródlana woda.
Pokochała chłopaka imieniem Wojtek. Przystojny był: barczysty, z czarnymi jak smoła brwiami, a głos dźwięczny jak dzwon na Wielkanoc. ale biada dumę miał wielką jak piec. Zdawało mu się, iż świat mu coś winien, iż życie powinno ścielić przed nim czerwony dywan.
Niedługo po ślubie Zosia zaszła w ciążę. Poszli razem na USG, a lekarz powiedział: Będzie chłopiec. O, jakże Wojtek wtedy promieniał! Biegał po Warszawie, krzyczał, iż będzie miał dziedzica. W kawiarni zamawiał szampana, chwalił się znajomym, iż syn jego zostanie wielkim biznesmenem albo choćby prezydentem.
Ale życie lubi pisać własne scenariusze. Gdy nadszedł czas, Zosia urodziła dziewczynkę delikatną, cichą jak promyk księżyca w ciemną noc. Nazwali ją Jagoda, bo była światłem dla matki.
I wiecie, co zrobił Wojtek? Do szpitala nie przyszedł. Mówił, iż potrzebuje syna, następcy, a dziewczynkę, jak mówił swojej matce, można gdzieś ulokować. Tak oto Zosia została sama z dzieckiem na rękach.
Gdzie iść? Do kogo się zwrócić? W końcu zamieszkała w starej kawalerce, gdzie mieszkała babcia Hela. Ach, złota kobieta! Dała gorącej herbaty, pomogła wyprać pieluszki, pocieszyła dobrą radą. Bo, dzieci, pamiętajcie: rodzina to nie zawsze ci, z którymi dzielisz krew, ale ci, którzy stoją przy tobie, gdy w duszy ciemno i zimno.
Żyli skromnie, bez luksusów. Zosia pracowała na dwóch etatach: w dzień sprzedawała gazety i drobiazgi w kiosku, a nocą zamiatała biura. Dłonie popękane od zimna, plecy bolące od zmęczenia, ale serce ciepłe bo dla kogo się starała? Dla córeczki, która rosła piękna i mądra, z oczami pełnymi dobroci.
Minęło wiele lat. Jagoda była już młodą dziewczyną, pomagała matce i marzyła o studiach. Pewnego dnia, wracając do domu, Zosia zobaczyła przy drodze czarny jak noc mercedes. Obok stał mężczyzna w drogim garniturze i z ciężkim złotym pierścieniem na palcu. Przy nim dziesięcioletni chłopiec, jakby odlany z niego.
Zosia poznała go od razu Wojtek. On też spojrzał na nią i jakby skamieniał. W tej samej chwili Jagoda, trzymając matkę za rękę, cicho zapytała:
Mamo, kto to?
Wojtek zbladł. Zobaczył w tej dziewczynie siebie ten sam uśmiech, to samo spojrzenie. Jego krew, jego dziecko ale wychowane nie przez niego, a przez obce ręce. I wtedy chyba zrozumiał: sam kiedy