„Teściowa dowiedziała się, iż wnuk pochodzi od dawcy — i odwróciła się od naszej rodziny”

twojacena.pl 3 dni temu

Gdyby ktoś mi powiedział, iż jedno zdanie może przekreślić wszystko: miłość, troskę, plany na przyszłość i lata przywiązania — nie uwierzyłabym. A teraz żyję z tą prawdą każdego dnia. Nie jak z wyznaniem, ale jak z otwartą raną, która nie chce się zagoić. Bo w tej historii był chłopiec. Nasz syn. Jej wnuk. Którego kochała do szaleństwa — do tej chwili, gdy dowiedziała się, iż nie jest „z krwi”.

Kiedy wyszłam za mąż za Jacka, miałam dwadzieścia trzy lata, on dwadzieścia pięć. Młodzi, pełni euforii i nadziei. Marzyliśmy o rodzinie, o dzieciach. Chcieliśmy troje. Nie zwlekaliśmy, choć mieszkaliśmy wtedy w wynajętym mieszkaniu w Katowicach, z groszami przy duszy, z ciągłym oszczędzaniem i rzadkimi „świętami” w postaci pizzy na dowóz raz w miesiącu. Ale byliśmy szczęśliwi. Naprawdę.

Miesiąc, dwa, pół roku — i nic. Zaczęliśmy się badać. Moje wyniki były idealne, ale Jacek… wyrok. Całkowita niepłodność. Brak możliwości posiadania potomstwa. Odwiedziliśmy kilka klinik, choćby pojechaliśmy do centrum reprodukcyjnego w Warszawie. Wszędzie ta sama diagnoza. Zamknął się w sobie. Proponował rozwód. Mówił: „Po co ja ci taki?” Odbijałam to od siebie. Nie wybierałam ojca swoich przyszłych dzieci — wybrałam męża, człowieka, z którym chciałam iść przez życie. Podjęliśmy decyzję: dziecko będzie z dawcą.

To była długa droga. Dzięki dyskrecji lekarzy w klinice — przeszliśmy przez to spokojnie. Bez bólu. Pokazano nam profile dawców, zaproponowałam Jackowi, żeby sam wybrał, i wybrał tego, który był do niego podobny — wzrost, kolor włosów, oczu. Nigdy nie zwątpiłam w swoją decyzję.

Moja teściowa, Danuta Wojciechowska, od początku była zaangażowana. Co miesiąc pytała: „No i co, Kasiu, kiedy w końcu?” Cieszyła się razem z nami, gdy dowiedziała się o ciąży. Urządziła fetę, ściskała mnie jak własną córkę. Przez całą ciążę znosiła ciasta, skarpetki, rady, choćby do kolejki w przychodni stawała ze mną. Wtedy naprawdę zaczęłam ją lubić. Wierzyłam, iż mamy szczęście.

Gdy urodził się nasz syn — Jacek, na cześć ojca — teściowa oszalała z radości. Od pierwszej chwili stała się babcią na pełen etat. Wózki, pieluszki, zabawki — wszystko. choćby pokłóciła się z moją mamą: która pierwsza weźmie wnuka na ręce. Ale po lampce szampana śmiałyśmy się i przytulały. Wszystko było jak z bajki.

O tym, iż Jasiek był z dawcy, wiedzieliśmy tylko my. Ale był kopią ojca — wyglądem i minami. Teściowa mówiła: „Jacek, ty żywa kalka!” Mąż tylko kiwał głową, a ja za każdym razem pytałam:
— Może powiemy?
On — „nie teraz”. Wstydził się. Bał się, iż nie zrozumieją.

Czas mijał. Syn rósł, teściowa dalej znosiła mu zabawki, rozpieszczała, ciągle powtarzała: „Mam tylko jednego wnuka, więc nie żałujcie — będą i autka, i samoloty!” Ale to jej „tylko” coraz częściej mnie niepokoiło.

Aż pewnego dnia, gdy Jasiek skończył dwa lata, zaczęła coraz częściej mówić o drugim dziecku:
— No kiedy wreszcie podarujecie Jaśkowi siostrzyczkę? Albo braciszka? Będzie mu weselej! A może, Kasia, ja na Gwiazdkę dam mu piżamkę, a ty — braciszka? — śmiała się, ale widziałam, iż mówi poważnie.

Wytrzymywałam. Do końca. Aż w końcu, gdy przyszła „na herbatę” z kolejnym pluszakiem i kolejnym namawianiem na „szybkie rodzenie”, nie wytrzymałam.

— Danuto… Nasz syn jest z dawcy. Jacek jest bezpłodny. Drugiego dziecka nie będzie.

Cisza. Twarz teściowej zastygła. Oczy stały się szklane. Spojrzała na mnie, na syna, który podbiegł i pociągnął ją za rękę, i… odsunęła się. Bez słów. Bez wyjaśnień. Po prostu… odcięła się. Wyszła bez pożegnania.

Opowiedziałam mężowi. Westchnął tylko:
— Teraz się zacznie…

Minął tydzień. Teściowa nie dzwoniła. Nie odbierała. Mąż pojechał do niej — wrócił przybity. Mówiła o wszystkim: o pogodzie, o zdrowiu, o serialach, ale nie zapytała o Jaśka. Jakby przestał istnieć. Miesiąc później dowiedzieliśmy się: przepisała mieszkanie. Nie na wnuka. Na siostrzenicę. Choć pół roku wcześniej mówiła: „Wszystko dla Jaśka! Niech ma przyszłość!”

Jasiek niedawno skończył trzy lata. Danuta nie przyszła. Nie zadzwoniła. Ledwo powstrzymałam łzy, gdy spytał:
— Mamo, a babcia Danka o mnie zapomniała?

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. I nie wiem, co będzie dalej. Mąż winNadzieja umiera ostatnia, ale czasem choćby ona nie wystarczy, by przywrócić to, co bezpowrotnie stracone.

Idź do oryginalnego materiału