Teściowa jest bajecznie bogata, już nigdy nie będziemy musieli pracować śmiał się mój kumpel.
Mój znajomy, Władysław, zawsze marzył o życiu, w którym każda sprawa rozwiązuje się sama, najlepiej za cudze pieniądze. Bardzo się starał, żeby zdobyć względy dziewczyny z majętnej rodziny. Miała typowo polskie imię Bronisława. Wszyscy widzieli, iż to nie o miłość chodzi, bo w jego oczach nigdy nie przemknęła iskra pożądania, tylko złote odbicie perspektyw rodzinnych majątków. On był przekonany, iż bogata żona to bilet do raju beztroski i wiecznego wakacju pod Wrocławiem. Tylko iż z tej fortuny to matka Bronisławy wszystko trzymała w garści: prowadziła sieć sklepów spożywczych od Starego Miasta po peryferie.
Spróbowałem kiedyś potrząsnąć Władysławem:
Nie łudź się, myślisz, iż ktoś będzie cały czas żywił darmozjada? Lepiej mieć własny grosz w kieszeni, być swoim panem.
Przestań, daj sobie spokój! Dziecko się nam już śni, a teściowa same złote serce! odburknął zadowolony.
Nie rozumiałem go. To było takie niesprawiedliwe wobec Bronisławy. Każdy facet powinien dążyć, by samodzielnie utrzymać rodzinę i nie być ciężarem.
Po jakimś dziwnym czasie w snach raz, dwa, trzy lata, minęła epoka postanowiłem dowiedzieć się, jak idzie im to bajkowe życie. Spytałem Władysława:
Pracujesz już gdzieś?
Okazało się, iż adekwatnie nie on i Bronisława urządzili sobie pałac z mieszkania. Całe dnie upływały im na grze w FIFA, na maratonach telewizji śniadaniowej albo drzemkach, których nie da się doliczyć. Matka przynosiła im mielone na talerzu, robiła pierogi, często przykładnie poukładane alfabetycznie. Czułem choćby ukłucie zazdrości Władysław dotarł tam, gdzie zawsze chciał.
Teściowa to skarbnica bez dna. Niczego nam nie brakuje. Nigdy nie pójdę do pracy! chwalił się swoim marzeniem spełnionym, w którym słońce nigdy nie zachodzi.
Ale wszystko śni się tylko do pewnego momentu; sklepom matki Bronisławy skończyło się eldorado, zysk zamienił się w cień. Trzeba było kogoś do pomocy w rodzinie, więc teściowa zarządziła:
Do pracy, dzieci!
Miesiąc przepłynął jak sen i nagle wieczorem zadzwonił Władek głosem więdnącym:
Przemek Pożyczysz mi pięć tysięcy złotych na chwilę?
Co się dzieje?
Szukam pracy, jutro rozmowa. Jak dostanę zaliczkę, oddam; teraz nie mamy na chleb.
Ot i bajka się skończyła. Od tej pory Władysław i Bronisława codziennie jechali tramwajem do miasta. Oddał mi pieniądze, wyprasował koszulę i siłą przyzwyczajenia już nie marzył o wiecznej bezczynności.
Tak to już jest z bogactwem: nie warto budować życia w cudzym śnie, najlepiej śnić swój własny los, być kowalem swojej codzienności wtedy dopiero można poczuć, iż naprawdę się żyje pod polskim niebem.












