Czasem patrzę na siebie z boku i nie pojmuję, jak mogłam na to pozwolić — jak mogłam wyjść za mężczyznę, który w wieku trzydziestu lat wciąż żyje w cieniu swojej matki? Nazywał się Adam, z wyglądu — poważny, dorosły, samodzielny. W rzeczywistości — maminsynek. I to taki, który bez jej błogosławieństwa nie może postawić kroku.
Poznaliśmy się przez… kogo byście zgadli? Przez jego matkę! Pracowałam wtedy jako ekspedientka, i pewna starsza kobieta coraz częściej zaglądała do naszego sklepu. Chwaliła mnie, mówiła, iż jestem jak rodzona. Potem przyprowadziła syna: „Adaś, popatrz — to nie dziewczyna, to prawdziwy skarb!” A on dał się przekonać. Zaczął się zalecać, zapraszać na randki. No i potem — ślub.
Mieszkanie dała nam jego matka. Sama przeprowadziła się do swojego starszego adoratora, a synowi powiedziała: „Mieszkajcie tu, oszczędzajcie na własne. Chcę wnuków!” Słowa niby dobre, ale okazało się, iż nie bezinteresowne. niedługo wróciła do naszego życia… z szmatami, garnkami i swoimi zasadami.
Każdy poniedziałkowy poranek to jak déjà vu. W weekendy szoruję mieszkanie do czysta, pierzę, gotuję. A w poniedziałek wracam do domu — i znów wszystko wymyte, wyprasowane, uprane. Na stole karteczka: „Ugotowałam rosół, posprzątałam szafy, umyłam podłogi, zmieniłam pościćle. Całuję.” Grzecznie, ale aż ręce drżą. To mój dom czy jej?
Powiedziałam Adamowi, iż tak dłużej nie wytrzymam. Machnął ręką: „Ona się stara! Robi to dla nas z serca!” Jakbym miała być wdzięczna — mniej roboty w domu. A ja przez jej „pokażę” czuję, jakby mi odbierano prawo bycia gospodynią we własnym domu. choćby moją bieliznę pierze! Grzebie w szafach, przekłada moje rzeczy. O żadnej prywatności nie ma mowy.
I co najgorsze — u siebie w domu tak nie robi. Byliśmy u niej w gościach: zwykły porządek, ale nie sterylność. A u nas — wszystko jak pod linijkę, co do milimetra. Obca osoba w moim domu, a ja nie mam prawa nic yaitu powiedzieć. Bo, jak przypomniała mi mama: „Mieszkanie przecież jej. Wytrzymaj, aż kupicie swoje.”
Ale jak wytrzymać, gdy dzień za dniem czujesz, iż po prostu wypychają cię z roli gospodyni? Nie mówię, iż teściowa jest pośle. Nie. Ale ma obsesję na punkcie kontrolowania wszystkiego. Najwyraźniej uważa nas nie za samodzielną rodzinę, ale za swoje młodsze dziecko i syna, którym trzeba mówić, jak żyć.
A Adam… On po prostu nie chce stawiać granic. Jemu wszystko pasuje. Uważa, iż jesteśmy „w dobrej sytuacji”. Ja zaś czuję się tu jak intruz. choćby nie widzi, jak mi z tym ciężko. Albo nie chce widzieć.
A gdy teściowa oznajmia: „Chcę wnuków. Jak się pojawią, będę częściej wpadać, zostawiać z maluszkiem, pomagać” — robi mi się gorąco. Bo wiem jedno: ona nie będzie „pomagać”, ale mieszkać z nami. Wprowadzi dziecięcy reżim, swoje menu, swoje zasady. Już się duszę, a wtedy, boję się, po prostu pęknę.
Ostatnio postawiłam Adamowi ultimatum: albo on sam pogada z matką, albo ja to zrobię. I nieważne, czyje mieszkanie. Oddała je nam do użytku, więc ma nas szanować. Nie jestem rzeczą, którą można przekładać z półki na półkę. Jestem żoną, gospodynią, kobietą i mam prawo do swojego porządku we własnym domu. choćby jeżeli dom na razie nie jest mój.