Teściowa postanowiła z nami zamieszkać. Nie spodziewała się, iż nie będę milczeć.

polregion.pl 2 dni temu

Przez sześć lat oszczędzaliśmy z Władkiem na własne mieszkanie, odmawiając sobie niemal wszystkiego. W końcu udało się – kupiliśmy przytulne, dwupokojowe mieszkanie w Warszawie. Choć remont był skromny, miał to być początek nowego rozdziału – rodzinnego i szczęśliwego. Justyna była w ciąży, poród miał nastąpić lada dzień. Wszystko było gotowe: spakowane torby, przygotowany kącik dla dziecka, brakowało tylko ostatnich porządków, by wkroczyć w rodzicielstwo.

Justyna od zawsze marzyła o własnej przestrzeni, bez kontroli rodziców, a zwłaszcza bez ingerencji teściowej. Relacje z Wandą Bronisławową zawsze były… napięte. Kobieta uwielbiała dyktować, jak żyć, oddychać, myć naczynia. W końcu Justyna nie wytrzymała i powiedziała jej wprost, iż nie potrzebuje nieustannych rad. Teściowa obraziła się i na jakiś czas zniknęła z ich życia.

Gdy Władek zawiózł Justynę do szpitala, nie spodziewał się, co go czeka. Już następnego dnia po przyjęciu żony zadzwoniła jego matka i oznajmiła, iż przyjeżdża w odwiedziny. Nie zdążył zaprotestować. Wanda Bronisławowa pojawiła się w pełnej gali, z istotną miną obeszła mieszkanie: przedpokój – „nienajgorzej”, zasłony – „koszmar”, kuchnia – „te połyskujące meble to dopiero robota, teraz tylko szorować!”. Przeglądała lodówkę, krytykując kupione pierogi i zapowiadając bigos na jutro. Władek próbował żartować, zmieniać temat, ale na próżno. Matka przebrała się w dres i z miną generała rozpoczęła inspekcję pozostałych pokoi.

Wieczorem chciał ją odwieźć do domu. Usłyszał jednak: „Zostanę na noc. Samemu ci nie wolno, nagle Justynę jutro przywiozą.” Została. Na jedną noc. Na drugą. Na trzecią…

Gdy był w pracy, przekładała rzeczy, sortowała ubrania, decydowała, gdzie ma stać przewijak i co trzeba dokupić. Władek już tracił cierpliwość do jej „pomocy”, ale bał się zawieść. Wtedy teściowa ogłosiła: zostaje na kilka miesięcy, by pomagać z dzieckiem. W końcu sami sobie nie poradzą.

Gdy Justynę wypisano ze szpitala, na powitanie stawiła się cała rodzina: rodzice, Władek i oczywiście promieniejąca Wanda Bronisławowa. Justyna od razu wyczuła, iż coś jest nie tak. Inne zasłony, przestawione meble, wszechobecny obcy zapach. Rodzice odjechali. Teściowa – nie. Na milczące pytanie żony Władek wydukał: „Mama zostanie na trochę. Będzie pomagać…”

Justyna była wykończona po porodzie, ale nie widziała wyjścia. Już wieczorem rozpoczął się koszmar: „Źle trzymasz dziecko”, „Nie tak się przewija”, „Płacze, bo nie umiesz go ukołysać”. Justyna milczała, aż teściowa wyrwała jej malucha z rąk. Wtedy jej cierpliwość się skończyła.

— Dziękuję za pomoc, ale jest pani wolna – powiedziała cicho. — To moje dziecko. I ja je ukołyszę. Sama.

Teściowa przewróciła oczami, głęboko urażona. Mąż też zaczął niepewnie protestować, ale Justyna spojrzała na niego w taki sposób, iż urwał w pół słowa. Była spokojna. Pewna siebie. To był jej dom. Jej rodzina.

Wanda Bronisławowa spakowała się. Już nie wróciła. Władek zrozumiał, iż żona potrzebuje nie wskazówek, ale wsparcia. A Justyna po raz pierwszy poczuła się prawdziwą panią domu. I nieważne, ile czasu minęło od porodu – ważne, iż nie dała się złamać.

Czasem trzeba postawić granice, choćby tym, którzy twierdzą, iż działają z miłości. Bo prawdziwa miłość to szacunek, a nie kontrola.

Idź do oryginalnego materiału