Moja teściowa zniszczyła naszą rodzinę: Krzyczała, iż ukradłam jej syna!
W końcu odważyłam się wyrzucić z siebie ten ból…
Kiedy powiedziałam “tak” Krzysztofowi, byłam zdeterminowana, by nie wchodzić w odwieczną dramatyczną wojnę między synową a teściową. Naprawdę pragnęłam widzieć w jego matce kobietę, która podarowała życie człowiekowi, którego kocham najbardziej na świecie. Chciałam traktować ją jak swoją matkę, tym bardziej iż moja zmarła, gdy miałam zaledwie 10 lat.
Niestety, moja teściowa przywitała mnie chłodną niechęcią od pierwszej chwili w jej domu. Gdy podała mi stare kapcie, natychmiast szepnęła za moimi plecami, iż jestem “zbyt chuda” i zupełnie nie taką mnie sobie wyobrażała. Od tego momentu rozpoczęła się prawdziwa wojna – bezlitosna, wyczerpująca, w której nie chciałam brać udziału, ale wyboru mi nie dano.
Nieustannie mówiła Krzysztofowi, iż jestem do niczego: to nie pozamiatałam progu o świcie, to pranie rozwieszałam “nie po jej myśli”, to moje gotowanie było “kompletnym nieporozumieniem” w porównaniu z jej kulinarnymi arcydziełami.
Krzysztof tylko się śmiał i mówił, iż jego matka zawsze była ostra, ale nieszkodliwa. Jednak jej słowa i ciągłe uwagi przechodziły przez moją duszę jak ostre odłamki szkła. W desperacji zrobiłam wszystko, by namówić męża do wyprowadzki jak najdalej od niej. Znaleźliśmy przytulne mieszkanie w centrum Warszawy i zaczęliśmy układać nasze życie, pełni nadziei, zważywszy na to, iż nosiłam pod sercem nasze pierwsze dziecko – byłam piąty miesiąc w ciąży.
Ale pewnego feralnego dnia teściowa przyszła do nas bez zaproszenia. Ledwo weszła do środka, zaatakowała mnie krzykami, oskarżając, iż “odebrałam jej syna”. Jej głos drżał z wściekłości, oczy ciskały gromy. Krzyczała, iż wychowała go od pieluszek, a ja, jakaś przybłęda, ośmieliłam się zniszczyć jej świat i teraz manipuluję Krzysztofem jak marionetką.
Uczyniła nas wszystkich nieszczęśliwymi…
Próbowałam tłumaczyć, iż on przez cały czas ją kocha, iż nie chcę żadnych kłótni ani nienawiści. Ale moje słowa zatonęły w jej gniewie. Trzasnęła drzwiami z takim impetem, iż szyby zadrżały, a na odchodnym rzuciła, iż jej noga więcej w naszym domu nie postanie.
Wieczorem Krzysztof wrócił z pracy ponury jak chmury. Od progu zapytał, dlaczego uraziłam jego matkę. Zamarłam z niedowierzania, nie wierząc własnym uszom. Opowiedziałam mu wszystko, jak było, ale w jego oczach błysnęło zwątpienie. Jakby nie chciał słyszeć mojej prawdy.
Od tego dnia zaczął jeździć do rodziców sam. Ja nie pchałam się, by mu towarzyszyć, ale choćby nie proponował, bym z nim pojechała. A wracał zimny, obcy, jakby nieznajomy. Coś między nami nieodwracalnie się zepsuło.
Od dawna zgadzaliśmy się, iż nazwiemy córkę Zosią – imieniem, które obojgu nam się podobało. Ale w dniu, kiedy się urodziła, Krzysztof nagle zmienił zdanie. Oświadczył, iż dziewczynkę trzeba nazwać Jadwigą – na cześć jego matki. Właśnie przeżyłam wyczerpujący poród, a on przyszedł do mnie z żądaniem, bo teściowa nalegała na przestrzeganie jakichś “tradycji”. Jakich tradycji, proszę uprzejmie? To były echo jakichś dawnych, wiejskich zwyczajów, o których nigdy nie słyszałam!
Nie wiem, co mnie opętało, ale postanowiłam się sprzeciwić. I wtedy rozpętała się prawdziwa burza. Krzysztof choćby nie przyszedł po nas do szpitala. Mnie i malutką Zosię zabrali ojciec i starszy brat, podczas gdy mąż demonstracyjnie nas ignorował.
Zniszczenie rodziny
Nie chciał zobaczyć własnej córki, spakował rzeczy, zostawił nasze mieszkanie i wrócił do matki. Po trzech miesiącach złożył pozew o rozwód. Nie potrafię wyrazić słowami, przez jaki koszmar musiałam przejść. Wydawało się, iż wpadłam w jakiś koszmarny sen, gdzie cofnięto czas o sto lat wstecz.
Teściowa jakby wciągnęła mnie do starego, czarno-białego filmu z tragicznym finałem. Zniszczyła moją rodzinę, odebrała mi męża, a mojej córce – ojca. Jej zdeterminowana żądza kontroli zburzyła wszystko, co budowaliśmy z takim trudem.
Niedawno Zosi stuknął roczek. Dzięki wsparciu bliskich wydostałam się z bezdennej przepaści depresji, w jaką popchnęły mnie te wydarzenia. Stanęłam na nogi, odzyskałam siły i teraz marzę o rozpoczęciu na nowo – dla siebie i mojej małej córeczki.
Ale wciąż nie mogę pojąć: jak ta kobieta, moja była teściowa, może spokojnie zasypiać co noc? Jak może żyć z myślą, iż uczyniła nieszczęśliwymi tak wiele osób – mnie, swoją małą wnuczkę, a choćby własnego syna, którego rzekomo tak bardzo kocha? Jej egoizm i złość pozostawiły po sobie tylko gruzy, i wciąż nie wiem, jak pozbierać się po tym, co zrobiła.