"To była ostatnia klasowa wycieczka mojego syna. Nie stać mnie na sponsoring"

mamadu.pl 1 tydzień temu
Wycieczki klasowe nie są żadnym nowym odkryciem. Wyjazdy organizowane przez wychowawców były, są i będą czymś, czego uczniowie wypatrują z niecierpliwością. Tak jak: "To, co dzieje się w Vegas, zostaje w Vegas", tak też to, co dzieje się na wycieczkach klasowych, zostaje na wycieczkach klasowych. No, chyba iż sprawy zachodzą za daleko i wymykają się spod kontroli, jak to miało miejsce na wyjeździe syna mojej znajomej.


Spotkałam znajomą, dawno się nie widziałyśmy, dlatego nie omieszkałyśmy wybrać się na szybką kawkę. Dosłownie 10-minutowa przerwa od codziennych obowiązków. Chwila wytchnienia, króciutki relaks (jak to mówi Kaja: "W końcu nam też się coś od życia należy").

Matka matki nie przegada


Widzimy się rzadko, ale kiedy już dojdzie do spotkania, to nie możemy się nagadać. Poznałyśmy się na porodówce, gdzie obie czekałyśmy na narodziny naszego pierwszego potomka. Połączył nas lęk, strach, niepewność i ból. Kolorowo nie było, ale do przeżycia.

Nasi synowie są równolatkami, dlatego niemalże rozumiemy się bez słów. Wystarczy, iż jedna z nas rzuci jakieś hasło, to druga doskonale wie, co ta miała na myśli. Tym razem padło na wycieczki klasowe i kurz, jaki właśnie po nich opadał.

Tymon, syn mojej znajomej Kai, właśnie wrócił ze swojej pierwszej dwudniowej wycieczki. I nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, iż od kilku dni chodzi smutny i nie może sobie darować tego, co na tym wyjeździe się zdarzyło.

– Tymon w tajemnicy przed nami zabrał ze swojej skarbonki 300 zł, które odkładał na jakieś nowe wypasione klocki. Dlaczego to zrobił? Nie wiem, może chciał zaszpanować przed kolegami? Koniec końców zabrał kasę i wydał ją co do złotówki. Ale wiesz na co? Na watę cukrową dla jednego kolegi, napój dla drugiego, jakiś popcorn i pamiątki, którymi obdarował pozostałych.

Przyznał, iż kupował im to, o co poprosili. A kiedy wydał całą kasę, dopiero zrozumiał, co tam się właśnie zadziało. Wrócił do domu smutny, zapłakany, a kiedy zapytałam, co się stało, nie chciał się przyznać. Musiałam z niego wszystko wyciągać. Podobno te 150 zł, które otrzymał od nas, też wydał na kolegów. Mnie na taki sponsoring nie stać, ja nie jestem jakąś instytucją charytatywną czy bankomatem.

Ty mi powiedz, gdzie byli nauczyciele? Czy wychowawczyni nie widziała, co się dzieje? Czym była tak zajęta, iż niczego nie zauważyła? No właśnie, może warto bliżej przyjrzeć się tej sprawie.


Jak to w ogóle możliwe, iż na takiej wycieczce nie było jasno określonych zasad, co można kupować i w jakich ilościach? Przecież te waty cukrowe i słodkie napoje to zlepek cukru i konserwantów, za który trzeba jeszcze zapłacić – tak mi mniej więcej powiedziała.

A na koniec dodała, iż chyba już nigdy więcej nie puści Tymka na taką wycieczkę, bo to jakaś pomyłka, a nie wyjazd edukacyjno-integracyjny.

Dzieci zauważyły, iż chłopiec jest "przy kasie" i postanowiły go wykorzystać. Ten chciał się najprawdopodobniej przypodobać i nie myślał o konsekwencjach. Dopiero kiedy został bez grosza przy duszy, zrozumiał, iż na głupoty i zachcianki kolegów wydał oszczędności ze skarbonki i pieniądze, które dostał od rodziców. Kosztowna lekcja, przyznaję.

Idź do oryginalnego materiału