Wyjazd na szkolną wycieczkę okazał się klapą
"Moja 12-letnia córka pojechała w ubiegłym tygodniu na wycieczkę szkolną do Krakowa. Pensjonat, w którym nocowały dzieci, był czysty, schludny i dobrze oceniany w Google. Liczyłam, iż wszystko pójdzie gładko, a przede wszystkim iż dzieci będą miały zapewnione odpowiednie warunki i pełnowartościowe posiłki, bo to przecież bardzo ważne podczas intensywnego zwiedzania i aktywności przez cały dzień.
Po przyjeździe córka powiedziała mi, iż pokój był przyzwoity, łazienka czysta, a obsługa uprzejma. Nic nie wskazywało na większe problemy. Wszystko wyglądało tak, jak powinno – schludnie, bez zastrzeżeń. Kiedy jednak opowiedziała mi o jedzeniu, dosłownie opadły mi ręce...
Wielkie rozczarowanie na talerzu
Już pierwszego dnia Ola zwróciła uwagę na jedzenie, które było dalekie od tego, czego można by oczekiwać na szkolnym wyjeździe. Na śniadanie podawano tani, lekko twardy biały chleb. Do tego była margaryna, której smak przypominał plastik, oraz plasterek szynki, który wyglądał, jakby leżał od dawna i nie miał nic wspólnego z prawdziwym mięsem.
Parówki, które dzieci dostawały na ciepło, były gumowate, mdłe i generalnie niejadalne. Do picia – słodki, rozwodniony sok z butelki, który nie gasił pragnienia, a wręcz potęgował uczucie suchości w ustach. Kolacja to już prawdziwa porażka – dzieci
dostawały twarde, praktycznie zielone pomidory, które nie miały smaku i nikt nie chciał ich jeść. Do tego 'tosty' z dużą ilością majonezu i keczupu. Córka mówiła, iż niemal nic
nie zjadła, a głód dawał się we znaki zwłaszcza wieczorem, po dniu pełnym zwiedzania. Owoce? Do dyspozycji dzieci były tylko jabłka.
Po powrocie do domu zobaczyłam córkę trzymającą w ręku hot doga z pobliskiej Żabki. Od innych matek usłyszałam, iż dzieci wróciły z wyjazdu głodne i zniechęcone. To nie była kwestia wygórowanych oczekiwań – to była po prostu potrzeba podstawowa, która powinna być zapewniona każdemu dziecku.
Zastanawiam się, jak to możliwe, iż nikt nie pomyślał o tym, by dzieci miały pełnowartościowe i zdrowe posiłki. Prosta kanapka z dobrym serem, świeże warzywa, chociaż kawałek innego owocu niż jabłko – to przecież minimum, które można zorganizować bez dużych kosztów. A tu podano im coś, co z trudem dało się nazwać jedzeniem, a co z pewnością nie pozwoliło na regenerację sił po całym dniu intensywnego
zwiedzania. To smutne, iż choćby przy takich okazjach dzieci traktuje się po linii najmniejszego oporu, a ich potrzeby są tak lekceważone.
Mam nadzieję, iż moja historia będzie przestrogą dla innych rodziców i nauczycieli. Dzieci zasługują na lepsze warunki i posiłki, które będą wspierać ich energię i zdrowie, a nie odbierać euforia z wyjazdu".
(Imiona bohaterów zostały zmienione).