**Dziennik osobisty**
*Niechętnie widzę twoich krewnych w naszym domu, to nie hotel* westchnęła żona, zmęczona ciągłymi wymaganiami gości.
Nikt się nie śpieszył, ale gdy tylko Kinga zdobyła dyplom psychologa, Marcin natychmiast się oświadczył, tak bardzo tego pragnęła. Ślub był skromny. Ciotka i wujek Marcina zaproponowali, by zaoszczędzone i podarowane pieniądze przeznaczyli na własne życie.
Tak Marcin został właścicielem małej działki pod Warszawą. Rodzice Kingi sprzedali samochód i przekazali pieniądze młodym na budowę, zwłaszcza iż w mieście auto nie było im aż tak potrzebne.
Kinga trochę obawiała się życia na przedmieściach studnia, przerwy w prądzie, hodowla kur i palenie w piecu. Marcin tylko się śmiał, mówiąc, iż to nie czasy PRL-u, a za mniejsze pieniądze niż koszt mieszkania w mieście będą mieli komfort i przestrzeń.
Dom stanął zadziwiająco szybko. Pomogło to, iż Marcin dostał awans w pracy, a Kinga zaczęła zdalnie prowadzić konsultacje. Rodzice wsparli ich finansowo, a wujostwo również nie zostali na uboczu.
Helena Czarnecka często zaglądała na budowę pod różnymi pretekstami. Raz z poradą co do koloru farby, innym razem z pomysłem na żyrandol. Miała dobre intencje, ale z czasem Kinga zaczęła czuć, iż ich prywatna przestrzeń się kurczy. Aż pewnego dnia zupełnie zniknęła, gdy Marek Czarnecki został w ich prawie ukończonym domu bez zapowiedzi. Miał sprawy w okolicy, zrobiło się późno, więc postanowił przenocować u bratanka.
Gdyby chociaż uprzedził, byłoby pół biedy. Ale tak wystraszył Kingę swoją obecnością, iż odtąd zawsze sprawdzała, czy w pokoju nikogo nie ma, zanim do niego wejdzie.
*Dzieci, wynieście tam rzeczy* Helena kierowała torbami dzieci i wskazywała pokój gościnny. *Szybciej, bo produkty się zepsują! Kinga, zrób miejsce w lodówce, dzieci swoje zakupy tam wsadzą* rozkazywała gospodyni.
Kingę zdziwiło, iż przywieźli własne jedzenie, ale pomyślała, iż może chcą je wspólnie zjeść.
*No już, rozgośćcie się. Kinga wam wszystko przygotuje, czujcie się jak u siebie* Helena wciąż krzątała się nerwowo.
Marek Czarnecki już odpoczywał, przeskakując kanały w telewizji. Poprosił Marcina o koniak, który jak przypomniał sobie dostał w pracy. Marcin wrócił z butelką i dwoma kieliszkami.
*Wojtku, niech dziewczyny się zajmą, chodź do nas, tu jest nasza atmosfera!* wołał Marek do syna.
Gdy się już rozpakowali, był późny wieczór. Kinga biegała, szukając kapci dla gości, ciepłych skarpet na zimno lub lekkiego koca, jeżeli będzie za gorąco. Przerażały ją słowa Oli, iż przyjechali nie na długo miała nadzieję, iż to tylko powiedzenie. Kto przyjeżdża na tydzień na uroczystość nowego domu? Nie podobało jej się też, iż sami zajęli pokój, który Kinga planowała jako dziecięcy, choć na piętrze był już gościnny.
*Kinga, pomóc ci?* zapytał mąż.
*W końcu ktoś zapytał* odparła cicho. *Od nich* skinęła głową w stronę stołu *pomocy się nie doczekasz*.
*No dobra, wytrzymaj, nie są aż tak natrętni* uśmiechnął się Marcin i zabrał się za obieranie ziemniaków.
*Dzięki* odparła Kinga, mrugając do niego.
Do obiadu krewnym się znudziło, wyszli na spacer, a potem rozeszli się do pokoi, jak mówiła Helena, *odpocząć*.
*Marcinie, obudź nas, jeżeli do piątej nie wstaniemy, żeby do szóstej wszyscy byli przy stole* zmęczona pogłaskała go po policzku i poszła do swojego pokoju.
*A to jest danie z ryby* z uśmiechem mówiła Kinga. *Trochę jak pasztet, trochę jak suflet. Spróbuj* podała Oli talerz.
*O nie, Wojtkowi tego nie wolno, a Sasha ma alergię na łososia!*
*Tam jest łosoś* przestraszyła się Kinga.
*I jemu też, na wszystkie czerwone ryby* ciągnęła Ola, kręcąc głową. *A co to za pyszności?*
*Skrzydełka kurczaka w słodko-kwaśnym sosie* odpowiedziała już ostrożniej Kinga.
*Aha* Ola przejrzała stół. *Wojtek, przynieś z lodówki pieczonego indyka. W folii, duży kawał, znajdziesz!*
Wojtek posłusznie wstał, wyjął mięso, rozwinął folię i pokroił je na cienkie plastry.
*Swoją drogą, Kingu, dobrze by było kupić drugą lodówkę. Ta jest za mała na trzy rodziny. Znalazłam dobrą promocję, wyślę Marcinowi link* uśmiechnęła się Helena.
*Po co nam druga lodówka? I skąd trzy rodziny?* szczerze zdziwiła się Kinga.
*Jak to? To trochę nasz wspólny dom, budowaliśmy go razem, z wspólnych oszczędności. Pomogłam wam z wystrojem. Będziemy tu często świętować. Wszyscy jesteśmy różni, więc żeby było wygodnie, mam kilka pomysłów* Helena sięgnęła po telefon.
Kinga spojrzała na Marcina, ale on był równie zdezorientowany.
*Aha, miałam to gdzieś* mruczała teściowa, zakładając okulary. *W aplikacji “Listy”, na pierwszej stronie* podpowiedziała Ola, nakładając Wojtkowi kolejne plastry indyka.
*O, jest!* ucieszyła się Helena. *Więc: lodówka, domowe ubrania, ciepłe bluzy żeby nie wozić swoich, osobne zestawy higieniczne, kapcie dla wszystkich Makary, masz coś do dodania?*
Marek Czarnecki odkaszlnął, popił koniakiem i rzucił:
*Mini-bar!*
*Mini-bar?* zdziwił się Marcin. *Po co?*
*Przyjeżdżamy tu odpocząć, a nie pracować. Wieczorem można usiąść na kanapie i zrelaksować się, zanim twoja matka znów zacznie* uśmiechnął się do żony, a ta odpowiedziała tym samym.
*Mamo, mówiłyśmy o pokoju Sashy* przypomniała Ola.
*Ach, prawda! Zapomniałam dodać do listy. Trzeba urządzić pokój dziecięcy, ten, w którym teraz są dzieci.*
*Ale to ma być nasz przyszły pokój dziecięcy* Kinga traciła cierpliwość.
*Najpierw je urodź, kochanie* łagodnie powiedziała Helena. *Mój syn też chce potomstwa.*
*Ale sami mówiliście, żeby