To nie jest mój syn.

twojacena.pl 2 dni temu

„To nie mój syn”, oświadczył chłodno milioner, jego głos rozbrzmiewając w marmurowym holu. „Pakuj swoje rzeczy i wynoś się. Oboje.” Wskazał drzwi. Żona mocniej przytuliła niemowlę, łzy wypełniając jej oczy. Gdyby tylko wiedział
Burza na zewnątrz szalała równo z tą w domu. Władysława zastygła nieruchomo, z bielącymi się kostkami palców, przyciskając małego Olgierda do piersi. Jej mąż, Grzegorz Kowalczyk, multimiliarder magnat i głowa rodu Kowalczyków, patrzył na nią z furią, jakiej nie widziała przez dziesięć lat małżeństwa.
Grzegorzu, błagam szepnęła drżącym głosem Władysława. Nie wiesz, co mówisz.
Wiem dokładnie, co mówię warknął. To dziecko nie jest moje. Test DNA zrobiłem w zeszłym tygodniu. Wyniki są jasne.
Oskarżenie zabolało bardziej niż policzek. Kolana Władysławy niemal się ugięły.
Zrobiłeś test nie mówiąc mi?
Musiałem. Do mnie niepodobny. Nie zachowuje się jak ja. Nie mogłem dłużej ignorować plotek.
Plotek? Grzegorzu, to niemowlę! A to twój syn! Przysięgam na wszystko co święte.
Ale Grzegorz już podjął decyzję.
Twoje rzeczy wyślą do domu twojego ojca. Nie wracaj tu. Nigdy.
Władysława stała jeszcze chwilę, mając nadzieję, iż to kolejna jego porywczość, jak te mijające do rana. ale chłód w jego głosie nie zostawiał wątpliwości. Odwróciła się i wyszła, jej obcasy stukając po marmurze, gdy grzmot zahuczał nad dworem.
Władysława wychowała się w skromnym domu, ale wkroczyła w świat przywilejów, wychodząc za Grzegorza. Była elegancka, opanowana, bystra wszystko to, co wychwalają magazyny i czemu zazdrościła śmietanka. Teraz nie miał to znaczenia.
Gdy limuzyna wiozła ją i Olgierda z powrotem do leśniczówki ojca na Suwalszczyźnie, jej myśli wirowały. Była wierna. Kochała Grzegorza, stała u jego boku, gdy rynki runęły, gdy prasa go niszczyła, gdy odrzuciła go matka. A teraz wyrzucono ją jak obcą.
Ojciec, Marek Broński, otworzył drzwi, szeroko otwierając oczy na jej widok.
Władka? Co się stało?
Padła w jego ramiona. Stwierdził, iż Olgierd nie jest jego Wyrzucił nas.
Szczęka Marka się zacisnęła. Wchodź, córucho.
Przez następne dni Władysława oswajała się z nową rzeczywistością. Domek był mały, jej dawny pokój ledwie się zmienił. Olgierd, nieświadom wszystkiego, bawił się i gaworzył, dając jej momenty wytchnienia wśród bólu.
Lecz coś nie dawało jej spokoju: test DNA. Jak mógł być błędny?
Zdesperowana o odpowiedź, udała się do laboratorium, gdzie badał się Grzegorz. Sama miała kontakty i kilka należnych przysług. Odkrycie skrzepło jej krew.
Test został sfałszowany.
Tymczasem Grzegorz pozostał sam w swoim dworze, dręczony ciszą. Powtarzał sobie, iż postąpił słusznie nie może wychowywać cudzego dziecka. ale paliły go wyrzuty sumienia. Omijał dawny pokój Olgierda, ale pewnego dnia ciekawość zwyciężyła. Widząc pustą kołyskę, pluszową żyrafkę i malutkie buciki na półce, coś w nim pękło.
Jego matka, Pani Aldona, nie pomagała.
Ostrzegałam, Grzegorzu cedziła, popijając herbatę. Ta Brońska nigdy nie była ci równa.
Nawet ona zdziwiła się, gdy Grzegorz nie odpowiedział.
Mijały dni. Potem tydzień.
Aż nadszedł list.
Bez nadawcy. Tylko kartka i fotografia.
Dłonie Grzegorza drżały, gdy czytał.
„Grzegorzu,
Pomyliłeś się. I to bardzo.
Chciałeś dowodów masz je. Znalazłam oryginalne wyniki. Test został zmieniony. A to zdjęcie znalazłam w gabinecie twojej matki Wiesz, co to znaczy.
Władysława.”

Idź do oryginalnego materiału