Nie kwestia wygody, a bezpieczeństwa
Jednym z tematów budzących kontrowersje w społeczeństwie jest kwestia pozwalania dzieciom na korzystanie z miejsc siedzących w komunikacji miejskiej. Rodzice, którzy każą swoim pociechom usiąść, często spotykają się z nieprzychylnymi spojrzeniami, a niekiedy i z komentarzami w stylu: "Kiedyś to dzieci stały, a starszym się ustępowało".
Choć nikt nie podważa potrzeby uczenia dzieci szacunku dla innych oraz empatii wobec kobiet w ciąży, osób starszych i słabszych, warto spojrzeć na problem z innej perspektywy – tej związanej z bezpieczeństwem.
Wielu dorosłych zdaje się zapominać, iż dzieci są o wiele bardziej narażone na upadki podczas jazdy autobusem czy tramwajem niż dorośli. Nagłe hamowanie, ostre zakręty, gwałtowne ruszanie – w takich sytuacjach dorosły potrafi utrzymać równowagę, złapać się poręczy czy stabilnie stanąć na nogach. Dziecko, zwłaszcza to młodsze, nie ma takiej umiejętności.
W portalu Threads użytkowniczka o nicku muhikoon napisała post, który doskonale podsumowuje tę kwestię: "Dzieciom się ustępuje w transporcie publicznym nie dlatego, iż się jest wobec nich gorszym, tylko dlatego, żeby spokojnie usiadły i nie rozbiły sobie łba, jak pojazd rusza. To kwestia bezpieczeństwa". Trudno się z tym nie zgodzić. Wystarczy jeden moment nieuwagi, by dziecko przewróciło się i uderzyło głową o metalową poręcz lub upadło na innego pasażera. W sytuacji awaryjnego hamowania taki upadek może skończyć się choćby poważnymi obrażeniami.
Uczmy szacunku, ale nie kosztem zdrowia dzieci
Czy to oznacza, iż dzieci powinny siedzieć zawsze, niezależnie od okoliczności? Oczywiście, iż nie. Rolą rodziców jest tłumaczenie najmłodszym, iż kiedy w pobliżu stoi starsza osoba, kobieta w ciąży czy ktoś z niepełnosprawnością, warto im ustąpić miejsca. Jednak nie można jednocześnie wymagać, by kilkulatek przez całą podróż stał, ściskając się w tłumie dorosłych.
Co więcej, w wielu miastach komunikacja miejska przewiduje miejsca dla osób podróżujących z dziećmi – warto z nich korzystać. Dzięki temu można uniknąć nieprzyjemnych sytuacji i zapewnić maluchom bezpieczną podróż.
Być może nie wszyscy pamiętają, ale bycie rodzicem w przestrzeni publicznej to często pole minowe. Każda decyzja podjęta w trosce o dziecko spotyka się z czyjąś krytyką. jeżeli maluch siedzi – istnieje ryzyko, iż jego rodzice usłyszą, iż "bezczelnie zajmuje miejsce starszym". jeżeli stoi i przypadkiem kogoś popchnie – może usłyszeć, iż "rodzice nie uczą dzieci kultury". jeżeli płacze – "trzeba było go lepiej wychować". Trudno sprostać wszystkim oczekiwaniom, ale warto zadać sobie pytanie: czy naprawdę chcemy wywierać presję na rodzicach, by ryzykowali zdrowie swoich dzieci w imię konwenansów?
Być może czas przestać traktować dzieci w komunikacji miejskiej jako intruzów, którzy mają jak najmniej przeszkadzać dorosłym, a zacząć myśleć o nich jako o równoprawnych pasażerach. Bo nimi właśnie są.