To nie twoje dziecko!
Jagoda i Bartosz wyszli ze szpitala, promieniejąc radością. Bartosz trzymał w dłoniach malutki różowy kocyk — jego nowo narodzony syn, długo wyczekiwany, ukochany, cicho pochrapywał, owinięty w pieluszkę. Krewni, przyjaciele, położna — wszyscy krzyczeli, gratulowali, wręczali kwiaty. Wszystko było tak, jak Jagoda marzyła.
— Dziękuję ci, kochanie — wyszeptał Bartosz — za naszego syna.
Ale Jagoda nagle zbladła.
— Patrz, twoja mama idzie…
W ich stronę gwałtownie zmierzała Krystyna — matka Bartosza. Surowa, wyprostowana, twarda. Wzięła wolne w pracy? Na pewno nie bez powodu.
— Bartosz! Nie rób tego! — rzuciła ostro, zamiast powitania.
— Co? — zaniemówił.
— Nie zabieraj tego dziecka. To nie twój syn!
Zapadła martwa cisza. Jagoda skurczyła się, jak po policzku.
— Mamo, ty w ogóle wiesz, co mówisz? — Bartosz patrzył na nią, jakby jej nie poznawał.
Wszystko zaczęło się trzy miesiące temu, gdy Bartosz po raz pierwszy wyznał: jest zakochany. W kobietę starszą od siebie, z dzieckiem. I… w ciąży z innym mężczyzną.
Krystyna była przerażona. Próbowała się nie wtrącać, nie mieszać. Miała nadzieję, iż „mu przejdzie”. Ale potem Bartosz oświadczył: zamierza się z nią ożenić. Co więcej — chce adoptować jej starszego syna i dziecko, które teraz urodzi.
— Oszalałeś? — wtedy nie wytrzymała Krystyna.
— Mamo, to moja decyzja. Kocham ją. I kocham te dzieci. Będę dla nich ojcem.
— Ale ty jesteś młody! Możesz założyć rodzinę z kobietą bez przeszłości! Mieć swoje własne dzieci!
— One będą moje — odparł twardo Bartosz.
Próbowała porozmawiać z Jagodą. Zaprosiła ją do kawiarni. Spokojnie, bez krzyków.
— Zrozum, jesteś matką, ja też jestem matką. Nie mam nic przeciwko tobie jako kobiecie. Ale pomyśl — to sprawiedliwe? Urodzisz dziecko jednego, a wychowywać je będzie mój syn?
Jagoda tylko się uśmiechnęła.
— Chcecie, żebym zniknęła? Daremny trud. Kocham Bartosza. A on kocha mnie. Jesteśmy razem. Czy wam się to podoba, czy nie.
Od tamtego dnia Jagoda przestała się witać. Bartosz — unikał rozmów. Telefony milczały.
Krystyna cierpiała. Płakała nocami. Rozmawiała z byłym mężem — machnął ręką. choćby jej siostra, której się zwierzyła, powiedziała: — „Ważne, żeby był szczęśliwy”.
Ale Krystyna wiedziała: on nie rozumie, w co się pakuje. Jest ślepy. I tylko ona, matka, znając charakter syna, widziała, jak nim manipulują.
Przez siostrzeńca dowiedziała się o dacie wypisu. I zdecydowała — będzie tam. Spróbuje po raz ostatni zatrzymać syna. Ocalić go.
— Synku, błagam cię… — drżącym głosem powiedziała na oczach wszystkich gości. — To dziecko nie jest twoje. Nie popełniaj tego błędu. Jeszcze nie jest za późno.
Jagoda przycisnęła dziecko do piersi, jak przed wrogiem.
— Mamo, odejdź — rzekł Bartosz cicho, ale bardzo stanowczo. — To mój syn. I zabieram go do domu. Żadne twoje słowa tego nie zmienią.
— Jagoda — zwróciła się do niej Krystyna — jesteś dorosłą kobietą, masz dwoje dzieci. Naprawdę nie rozumiesz, jak mi jest ciężko? Jak mogę patrzeć, jak mojego syna zamieniają w wygodnego sponsora?
— Przestańcie — ostro odparła Jagoda. — Urodziłam dziecko od mężczyzny, który mnie porzucił. Bartosz chciał być przy mnie — to jego wybór. I nie macie prawa się wtrącać.
— Mam prawo być matką! — krzyknęła Krystyna. — A ty… ty po prostu wykorzystałaś jego dobroć!
— A wy jesteście tylko zgorzkniałą kobietą, której nikt nie słucha. Pewnie nie bez powodu odeszli od was mąż i syn.
Te słowa były jak plucie w twarz.
Goście milczeli. Ktoś odwrócił wzrok. Ktoś próbował się rozerwać. Bartosz wziął dziecko i odszedł z Jagodą do samochodu. Drzwi zatrzasnęły się. Auto ruszyło.
Krystyna została sama na środku dziedzińca — między obcymi radościami, obcymi dziećmi, obcą prawdą.
Jej syn — już nie jej. I zrozumiała to. Za późno.